czwartek, 28 maja 2015

A u mnie wesele.

    Wybaczcie, ale nie mam czasu ostatnio pisać. Wkrótce u mnie wielkie wydarzenie - wesele córki!
Bardzo mnie to absorbuje, wiele spraw do załatwienia, dużo związanego z tym stresu. A czuję się różnie. Wczoraj na przykład leżałam z opadniętą powieką, bez sił. Najgorszy w tym wszystkim chyba jest stres, nerwy - to zawsze źle wpływa na chorych na miastenię. Mam tylko nadzieję, że w ten wielki dzień będę się czuła świetnie, będę mogła tańczyć i zabawiać gości, świetnie się bawić. I, że będzie pogoda, bo jak na razie...
Nie chciałabym narobić córce kłopotu. Niestety wszyscy się obawiają, że może mnie zmęczyć miastenia, że będę kiepsko się czuła, że nasilą się objawy miastenii  - dlatego teraz karzą odpoczywać, nie przemęczać się, nie stresować. Fajnie tak gadać, przecież wiadomo, jestem matką panny młodej i mam się nie denerwować?!
Jednak mam nadzieję, że będę się świetnie bawić, wesele się uda a ja będę przez ten czas "zdrowa".
Pozdrawiam wszystkich.


                                          

piątek, 22 maja 2015

Bez Mestinonu...

       Nie mogę żyć bez Mestinonu. Miałam wczoraj przykład jak się czuję bez odpowiedniej dawki tego leku. Osobiście na sobie to przetestowałam. Nie dlatego, że zapomniałam wziąć (czasem się zdarza nie przyjąć w konkretnej godzinie) ale dlatego, że byłam umówiona do kliniki na badanie SFEMG i pobranie krwi na przeciwciała : profil onkoneuronalny immunoblot (NAB), profil gangliozydy immunoblot (IgM/IgG) i receptory acetylocholiny, (AchRAb). To było moje trzecie podejście do SFEMG w tym roku, myślałam, że tym razem się uda. Raz nie dojechałam bo męczyłam się od paru dni z miastenią. Drugi raz nie pojechałam, ponieważ odwołano moją wizytę i przełożono na inny termin (jednak ja w tym czasie leżałam w szpitalu). Za trzecim razem dojechałam do kliniki. Badanie miałam mieć o godzinie 13. Do tej pory byłam bez Mestinonu - czyli nie brałam go od 16 godzin. Postanowiłam się pomęczyć i przy okazji zobaczyć, jak daję radę bez odpowiedniej dziennej dawki Mestinonu - może udałoby się ją zmniejszyć (cały czas jestem na 8 tabletkach dziennie). Niestety, z powodu ostrego zapalenia pęcherza (czyli bardzo częstego latania do toalety) nie przeprowadzono go. Po prostu, badanie zbyt długo trwa a ja nie usiedziałbym spokojnie w trakcie jego przeprowadzania. Wyznaczono mi inny termin. Ale chociaż zrobiłam badania na przeciwciała. Mam nadzieję, że zdążą z wynikami do mojej kolejnej wizyty w poradni.
       Dla mnie życie z miastenią bez Mestinonu, nie istnieje. Nie wiem już czy jestem po prostu od niego uzależniona i od tej dawki, czy to przyzwyczajenie, czy ta moja miastenia wymaga przyjmowania tylu tabletek dziennie. Pani doktor mówi, że wymagam dużej dawki leków, tak mam też napisane na zaświadczeniu do lekarza rodzinnego. Bez Mestinonu (bez konkretnej jego dawki) to jedna, wielka męka. Już wyjeżdżając rano (rano, bo miałam jeszcze parę spraw po drodze do załatwienia, tak przy okazji) z domu czułam się niezbyt pewnie ale to raczej była podświadomość, że jestem bez leku. Z czasem zaczęłam czuć ucisk w klatce piersiowej, potem pojawiło się uczucie, że coś się dzieje w mojej głowie, w mózgu. Opadała głowa, opadła powieka. mięśnie jakby zaczęły słabnąć. Po dwóch godzinach miałam już bełkoczącą, niezrozumiałą mowę. Język robił się jakiś sztywniejszy. Byłam rozkojarzona. W końcu, gdy już dojechaliśmy, nogi zaczęły mi się plątać w trakcie chodzenia, pojawiły się zaburzenia równowagi, cały chodnik był mój. Z tym wszystkim dawałam jakoś radę, musiałam wytrwać, nie myślałam o chorobie, raczej o tym gdzie jest najbliższa toaleta. Najgorzej było chyba z mową - przykre gdy coś mówisz a inni cię nie rozumieją, proszą by powtórzyć. W takich wypadkach w ogóle przestaje się mówić, bo denerwuję siebie i innych. W końcu, po godzinie 13 wzięłam dwie tabletki Mestinonu. Chyba już sama świadomość, że je wzięłam, że przyniosą za jakiś czas ulgę, poprawiła moje samopoczucie. Po jakimś czasie tabletka zaczęła działać i od razu zostało to zauważone. Przede wszystkim zmieniła się mowa. Powróciła do normalności. Ja swobodniej mogłam oddychać, podniosła się głowa i zaczęły wracać siły. W drodze powrotnej byłam już na tyle silna i  przytomna, by stanąć w przydrożnej gospodzie na kawę. Dojechałam do domu i tu nagle, całkowicie opadłam z sił, trzeba było już mnie prawie wnosić. Teraz tylko łóżko, leżenie, "odchorowanie"przyjętej tylko jednego dnia mniejszej dawki Mestinonu. Powieka się nie podnosi, mało mam sił. Domownicy zabraniają mi cokolwiek robić, nie plątać się po chałupie tylko leżeć i odpoczywać.
       Nie chcę już więcej jechać na badanie bez mojego podstawowego leku. Nie chcę więcej takich prób. Jak mają mi robić badania to niech zatrzymają na dzień, dwa w szpitalu, przeprowadzą je, będę pod kontrolą neurologa, spokojniejsza, zdrowsza. Jak na razie nie zaproponowano mi tego. Czemu? Mam się sama o to upominać?
Jak również leczenia przetoczeniami immunoglobulin. Z tego co wiem, od maja leczenie tą metodą miastenii jest bardziej dostępne, gdyż jest refundowane przez NFZ. Może jeszcze nie czas na to, moja miastenia nie jest aż tak zaawansowana, na razie należy wypróbować inne metody leczenia miastenii. Przetoczenia są już ostatecznością.
      Tak więc codziennie 8 tabletek Mestinonu  i co drugi dzień Ubretid, przedłużający działanie Mestinonu. Razem wzięte działają podobnie jak Mestinon Retard (tak słyszałam). Czy Ubretid działa? Powiedziałabym, że tak gdyby nie to, że dalej mam złe dni, że miastenia mną rządzi, że leżę, że opadam z sił, że chodzę z opadniętą powieką. Ale chyba rzadziej niż kiedyś. Mam wrażenie, że moja miastenia jest "lżejsza", a wszystkie te miasteniczne dni są łagodniejsze. Jakby łatwiej je przechodzę. Ale biorę też Imuran i Encorton i może to zasługa właśnie ich działania a  nie Ubretidu. A może wszystkich tych leków razem wziętych. Ma być po prostu lepiej i tego się trzymam.
       Lekarz rodzinny przepisał mi na te powracające zapalenia pęcherza Proxacin. Furagin jest dla mnie za słaby. Nie chce mi przepisać żadnych witamin, woli by zrobiła to prowadząca mnie neurolog.
A w ogóle dlaczego od jakiegoś czasu mam chrypkę? Co to znaczy?
     




Przeciwciała onkoneuronalne występują najczęściej w tzw. neurologicznych zespołach paranowotworowych (NZP). Jest to grupa chorób, w których występują zaburzenia funkcjonowania układu nerwowego u chorych z nowotworem umiejscowionym poza układem nerwowym. Warto wspomnieć, że NZP nie są powodowane bezpośrednio przez nowotwór ani jego przerzuty, lecz są - co jest spowodowane obecnością nowotworu - skutkiem błędnego funkcjonowania układu immunologicznego.
Do klasycznych zespołów paranowotworowych zaliczamy: zapalenie układu limbicznego; paranowotworowe zwyrodnienie móżdżku, zapalenie pnia mózgu, opsoklonie/mioklonie, podostrą neuropatię czuciową, zespół Lamberta-Eatona, zapalenie skórno-mięśniowe. Pozostałe (tzw. nieklasyczne) zespoły paranowotworowe: retinopatia paranowotworowa, podostra martwicza mielopatia, choroba neuronu ruchowego, neuropatie demielinizacyjne, neuropatie z utratą aksonów, neuromiotonia i zapalenie wielomięśniowe.

Profil gangliozydy immunoblot (IgM/IgG) wykazuje: zespół Guillain-Barre, wielogniskową neuropatię motoryczną, CIDP- przewlekłą zapalną poliradikuloneuropatię demielinizacyjną , Zespół Miller - Fishera.

Przeciwciała przeciwko receptorowi acetylocholiny,  (AchRAb) w diagnostyce miastenii, odpowiedzialne za uszkodzenie połączeń nerwowo-mięśniowych i rozwoju miastenii gravis.
< 0,45nmol/L okreslane jako wynik ujemne
>0,45 nmol/L okreslane jako dodatni

http://www.uck.gda.pl/files/badania_pdf/InformatorLIK.pdf
http://www.antyneuronalne.pl/



poniedziałek, 18 maja 2015

Gdzie na turnus rehabilitacyjny?

       Miastenia plus ponowne zapalenie pęcherza moczowego plus miesiączka. Do tego psujący się komputer a konkretnie monitor. Szlag może człowieka trafić. Źle się czuję, ledwo łażę, toaleta jest wciąż moja (przez to zapalenie) i jeszcze ten monitor! A muszę siedzieć na komputerze ponieważ szukam odpowiedniego dla mnie turnusu rehabilitacyjnego.
       Dostałam dofinansowanie PFRON do turnusu rehabilitacyjnego. Nawet  w satysfakcjonującej mnie kwocie prawie 1200 zł, opiekun 790 zł. W tym roku dofinansowanie ( u nas) dostały tylko osoby z orzeczeniem o znacznym stopniu niepełnosprawności. Niestety, decyzja o dofinansowaniu przyszła zbyt późno, bym mogła skorzystać z wybranej już wcześniej oferty - miał to być Lądek Zdrój pod koniec kwietnia. Ponieważ miesiące letnie odpadają ze względu na sytuację rodzinną, rodzinne wydarzenia przewidziane w tym okresie, następnie odpada wrzesień ze względu na komisję rentową - najbliższy teraz termin turnusu to koniec września, początek października. Wydaje się, że to żaden problem znaleźć odpowiedni turnus rehabilitacyjny. Jak się okazuje w praktyce wcale nie jest tak łatwo. A przecież jakiś wyszukanych wymagań nie mam.
       Oczywiście cena - zbliżona do przyznanego mi dofinansowania - mam też na uwadze opiekuna, żeby nie musiał zbyt dużo dopłacać.Co mnie zdziwiło: turnusy nad morzem są droższe od turnusów w górach, obojętnie o jakiej porze - jak na razie nie wiem czym to tłumaczyć. Ja przede wszystkim na turnus bardzo chciałam jechać w góry i to tam przede wszystkim szukałam ofert. Pokój dwuosobowy z łazienką - wystarczy (tylko do pierwszego piętra ze względu na schody - trudność w chodzeniu po schodach). Ponieważ nie bardzo interesuje mnie baza zabiegowa i ilość zabiegów (ze względu na zakaz czynnego udziału w rehabilitacji obejmującej ćwiczenia mięśni- jedynie jakiś lekki masaż czy fotel masujący) szukałam ciekawie położonej miejscowości z trasami spacerowymi. Tym bardziej, że wybrany teraz termin nie jest zbyt ciekawy pod względem pogody - to już jesień, może być różnie. Mogę spacerować, lubię to ( w miarę możliwości oczywiście) dlatego chciałabym wybrać miejsce gdzie tych tras jest sporo, jest gdzie spędzić czas, a że nasze góry są piękne - teraz już mogę na nie raczej tylko patrzeć - tam szukałam turnusu. Wprawdzie trochę daleko od domu (od 600 do 900 km, zależy gdzie) boję się jak zniosę podróż, do tego daleka podróż podwyższa koszty całościowe ale nie chciałam turnusu nad morzem. Oczywiście pierwsze co zrobiłam to zadzwoniłam do Lądka Zdroju (ośrodek Złoty Łan) zaklepać sobie miejsce na koniec września. Dlaczego Lądek? Jak dla mnie ośrodek spełniał moje wszystkie wymagania - piękne tereny, trasy spacerowe, ciekawe niedrogie wycieczki, dobre warunki w ośrodku, dobre jedzenie i niska cena (w wybranym terminie 1130 zł). Wielkie było moje zaskoczenie gdy powiedziano mi, że nie ma już miejsc na ten turnus! Powiedziałam, że to niemożliwe, przecież jeszcze tyle miesięcy do października i już nie ma miejsc? Co tu dużo gadać, zdenerwowałam się bo to oznaczało, że teraz muszę od nowa czegoś szukać a ja już nastawiłam się na Lądek Zdrój.
       Siedzę teraz kolejny dzień przed komputerem, parę kartek mam już zapisanych z interesującymi mnie ofertami, przeglądam kolejne i zaczynam się denerwować. Goni mnie termin podania wybranego turnusu do PCPR a ja dalej nic, tylko skreślam po kolei wybrane ośrodki. Nie chcę wybrać byle czego, żeby potem nie żałować. Co z tego, że turnus to tylko dwa tygodnie? Chcę je spędzić jak najprzyjemniej. Może też dlatego tak długo mi schodzi przy przeglądaniu tych ofert bo każdą dokładnie sprawdzam, czasem dzwonię, patrzę od razu na mapę, gdzie jest ta miejscowość, co oferuje, jakie są w pobliżu atrakcje. Mam nadzieję, że będę na tyle dobrze się czuła bym mogła choć z części skorzystać. Przeglądałam oferty z Karpacza, Dusznik Zdroju, Świeradowa Zdroju, Krynicy Zdroju, Ustronia, Iwonicza, Szczyrku, Jarnołtówka, Zakopanego (tanio jak na Zakopane), Wisły itp. Ciekawa jest oferta z Wisły (1150 zł, leczą choroby neurologiczne)) i Piwnicznej, gdzie za turnus w terminie od 1 października płaci się tylko 1190 zł. Niestety, po kolei tamtejsze ośrodki odpadały z uwagi na cenę (drogi jest np.Ustroń) ale też dlatego, że nie wszystkie leczą tam choroby neurologiczne lub są to turnusy refundowane przez NFZ. Powoli zaczęło wychodzić na to, że jednak w góry nie pojadę. Do tego dowiedziałam się, że moja opiekunka w sierpniu ma operację na oko, także nie ma co ryzykować jazdy tak daleko.Skoro nie w góry to może nad jeziora? Odpada - co robić jesienią nad jeziorem, w lesie? To może Ciechocinek, Rabka? Odpada dlatego, że sama nazwa Ciechocinek mnie odrzuca (byłam raz, jeden dzień i wystarczy), do tego jest tam bardzo drogo. W takim razie może Nałęczów? Bardzo mi się podoba ale za drogo i nie leczą chorób neurologicznych. Może Połczyn Zdrój - Zakład Uzdrowiskowy "Irena"?  Ładnie, nowocześnie, leczą choroby neurologiczne ale dla opiekuna za drogo. I w ten sposób dochodzę nad morze. Jeżeli morze to chociaż nie te miejscowości w których byłam, do których mam blisko. Czyli odpada Sarbinowo, Ustronie Morskie, Kołobrzeg, Międzywodzie, Dźwirzyno, Jarosławiec, Ustka czy Łeba itp. Wszystkie miejscowości bardzo ładne, przyjemne dla turysty czy chorego (szczególnie Ustroń - mąż był z zeszłym roku, wrócił bardzo zadowolony - dużo zabiegów, świetne jedzenie). Ja chciałam coś innego, zaczęłam więc przeglądać oferty z Sopotu, Krynicy Morskiej, Jastrzębiej Góry, Stegny. W tych wszystkich miejscowościach byłam krócej lub dłużej ale jako dziecko, z chęcią bym pojechała jeszcze raz. Szczególnie interesuje mnie Hel. Sopot odpadł ze względu na cenę (ponad 1800 zł w październiku) i nie leczą chorób neurologicznych. Ciekawa jest oferta w Stegnach czyli tanio i w Jastrzębiej Górze gdzie np. oferta last minute w terminie od 21 czerwca to turnus za 1260 zł (w sezonie!) a pod koniec września 1080 zł. Wybiorę chyba turnus rehabilitacyjny w Krynicy Morskiej. Mierzeja Wiślana i Żuławy wydają mi się ciekawe, atrakcji sporo na pochmurne dni, jest gdzie spacerować, wydmy, jesienią jest tam cieplej niż w innych regionach Polski (tak piszą) no i sprawdzony już organizator turnusów (dobra cena plus dobre jedzenie). Tak, chyba przy tym zostanę bo inaczej zgłupieję. Żałuję, że nie są to góry ale może to i dobrze? Przy mojej chorobie...
Przyznaję, oferta turnusów jest bogata, każdy znajdzie coś dla siebie, tylko trzeba posiedzieć i poszukać. No i od razu wpisywać w wyszukiwarce "dofinansowanie do turnusów rehabilitacyjnych PFRON- choroby neurologiczne". Chyba, że ktoś ma na orzeczeniu wpisane 05-R czyli upośledzenie narządu ruchu - wtedy możliwości wyboru ośrodka jest więcej. Jutro zaniosę swoją decyzję i w końcu się uspokoję, poleżę, pójdę do lekarza rodzinnego - coś za często mam te infekcje, zrobię kontrolne badania. A może to coś z nerkami?

Informacje o dofinansowaniu do turnusów, potrzebnej dokumentacji znajdziemy na stronie PFRON, jak i wielu innych na internecie. Również na bocznej stronie mojego bloga.


niedziela, 10 maja 2015

Jestem do niczego?


       Co ja robię całymi dniami, że brakuje mi czasem czasu? W jaki sposób spędzam dzień, jakby nie było - darowane codziennie 24 godziny do wykorzystania? Mam wrażenie, że nie potrafię nic zrobić produktywnego, dzień mija za dniem w jakimś błyskawicznym tempie a ja jakaś powolna, osowiała, bez pomysłu na siebie, bez pożytecznie wykorzystanej energii. Wciąż myślę, że mogłabym zrobić więcej, jakoś w siebie zainwestować, zrobić coś ze sobą a nie tylko dom, ogródek i sklep, leżenie albo w odwrotnej kolejności, albo tylko leżenie. Trochę mało jak na życie. A jednak to "nic" potrafi zapełnić mi cały dzień. Bo przestałam się spieszyć, przewartościowałam pewne sprawy, priorytety. Bo często słabo się czuję i mój cały dzień to tylko wyjście do sklepu a potem "odpoczynek". Czasem to tylko zrobienie obiadu, pokręcenie się po domu, posiedzenie chwilę przed komputerem i znowu "odpoczynek". A czasem to tylko posiedzenie z mężem, wypicie kawy, dyskutowanie o problemach własnych i "ratowanie świata", wyjście na podwórko, poczytanie książki. Bo tylko to mogę, tylko to mi zostało. Tak mija dzień za dniem, powoli a jednocześnie zbyt szybko. Doceniam dany mi dobry dzień.
       Chyba jest coś w powiedzeniu, które nieraz słyszałam od mamy czy babci, że "emeryci i renciści czasu nie mają". Najpierw przechodząc na emeryturę bały się co będą robić całe dnie, potem okazywało się, że brakuje im czasu a jak je zapytać, na czym ten dzień spędziły to nie potrafiły odpowiedzieć. Przechodząc na rentę, ubolewając nad utratą pracy, w końcu oswajając się z myślą, że jestem na rencie z powodu przewlekłej choroby, pomyślałam, że będę miała teraz dużo czasu dla siebie. Będę mogła ten wolny czas wykorzystać na realizację swoich zainteresowań, na działalność w jakimś stowarzyszeniu, na zajęcia w Domu Kultury (choćby uczestniczenia w ciekawych kursach), na naukę czegoś nowego, a przede wszystkim na możliwość dorobienia do renty.
       Niestety, z czasem wszystko to, po kolei, każda myśl, każdy pomysł zaczął upadać a ja popadać w jakąś depresję, w przygnębienie. Owszem, jestem może beztalencie, bez zdolności plastycznych, manualnych, nie potrafię już robić na drutach czy szydełkować (owszem, z nudów zaczęłam przypominać sobie sztukę szydełkowania - wymyśliłam nowe ściegi, supły i rwanie nici), nie mam wyobraźni (firan we własnym domu nie potrafię fantazyjnie upiąć) ale przecież mogę się nauczyć, tak? Mogę choćby zapisać się na kurs tworzenia biżuterii, witrażu, decoupage, tak? Niestety, nie! Bo się okazało, że choroba przychodzi w tak nieodpowiednich, nieprzewidzianych momentach, że nie jestem w stanie iść a co dopiero uczestniczyć w zajęciach, jeszcze do tego być skupionym! No i określone godziny - z uwagi na chorobę często nie mogę być o umówionej godzinie, czyli jestem niesłowna, nieobowiązkowa, tak? Do tego prace manualne - często nie daję rady. Męczą się ręce, dłonie, palce a w końcu ja cała (na turnusie z tego powodu zabroniono mi udziału w rehabilitacji manualnej).
       Może nauka - dodatkowe studia, nauka języka? W pierwszym roku choroby kończyłam studia, już indywidualnie, ale dałam radę. Z tym, że jeszcze wtedy nie miałam problemów z pamięcią, z pisownią (przestawianie liter), z mową (z upływem czasu mowa robiła się bełkotliwa, niewyraźna, męczyła mnie rozmowa), ze skupieniem się, z samą nauką. Wszystko przychodziło z czasem, pojawiające się coraz nowe objawy miastenii zaskakiwały i utrudniały życie.
       Może w takim razie potrafię dorobić sobie do renty, jest przecież tyle możliwości, może nie praca w określonych ramowo godzinach ale np: - udzielanie korepetycji, pilnowanie dziecka, sprzątanie domów. Wszytko to po kolei odpadało. Sprzątanie domów? Robiłam to za granicą, klienci byli zadowoleni - teraz nie potrafię u siebie dobrze posprzątać, szybko się męczę. Pilnowanie dziecka? Ciągła uwaga, odpowiedzialność, pomysłowość, godziny, spacery, skupienie i siła. Nie dam rady, ponieważ nigdy nie wiem w jakim momencie złapie mnie choroba, to raczej mną się czasem trzeba opiekować. Korepetycje? To znowu ustalone ścisłe godziny a ja nie jestem w stanie zagwarantować, że będę mogła przyjąć kogoś i te korepetycje przeprowadzić.
       Wymieniłam tylko kilka przykładów możliwości dorobienia czy nauki. Prac łatwych, prostych, przyjemnych, które nie sprawiały mi żadnych trudności przed zachorowaniem. Które, nie znając jeszcze swojej choroby, miałam zamiar wykonywać czy im się poświęcać. Z czasem, gdy choroba się rozwijała i zajmowała nowe mięśnie, zaczęłam sobie zdawać sprawę, że ja do każdej może pracy się nie nadaję ale jest tak wiele możliwości, że na pewno coś dla siebie znajdę. Jak na razie nie znalazłam, neurolodzy mówią i piszą, że do pracy się nie nadaję. Do fizycznej może nie ale do umysłowej? Z tym troszkę jest problem, gdyż jakoś szybko męczy mi się "mózg", oczy, głowa i powieka opada, męczy mnie siedzenie przy komputerze itp.
       Ale jeszcze coś dla siebie znajdę do wykonywania w domu. Jestem zafascynowana osobami niepełnosprawnymi, osobami chorymi na różne, ciężkie choroby, które potrafią coś ze swoim życiem zrobić, czemuś się poświęcić, wykonywać różne, urocze cudeńka. Które odnajdują swój cel, są niezłomni w walce z chorobą i z samym sobą. Podziwiam ich, zazdroszczę. Stawiam za wzór osobom zdrowym marnującym swoje życie, nie potrafiącym żyć. Stawiam za wzór sobie. Bo czasem jestem słaba, skarżąca się na swoją chorobę, która zatrzymuje mnie w domu, w jakiś sposób ogranicza, To nic nie robienie, niemożność dorobienia sobie, udziału w jakimś kole czy zajęciach była dla mnie osobistą porażką. Traktowałam to jak koniec mojej aktywności zawodowej, zwątpiłam w siebie i w swoje umiejętności (chyba jednak jakieś mam), odczuwałam siebie - szczególnie w dużych chwilach osłabienia, dniach, w których tylko się leży bez sił, w nasileniach choroby - jako osobę do niczego, uszkodzoną, schorowaną. Przeszłam przez smutek, przygnębienie i depresję. Brakowało mi dowartościowania siebie. Tym bardziej jak uświadamiałam sobie, że nie tak dawno miałam dzień zawsze w pełni wypełniony pracą, nauką, udzielaniem się społecznie, dziećmi, domem i jeszcze miałam czas dla siebie.
       Teraz po czasie, po trzech lata chorowania oswoiłam się  z trudną myślą, że nie wszystko mogę, że wiele rzeczy robię czy wykonuję powoli, że czasem mój dzień to tylko wstanie z łóżka, przejście do łazienki, zjedzenie czegoś. Całe szczęście nie ma tak dużo tych dni. Ale są i kiedy przychodzą i zatrzymują mnie bez sił w łóżku, myślę jak dziwną mam chorobę. Bo czasem brzydko myślę, że są chorzy na wózkach inwalidzkich ale silni w rękach, mogą sami decydować gdzie pojadą, sami sobie chociaż z tym radzą a my, chorzy na miastenię, chorobę męczliwości mięśni - nie zawsze mielibyśmy siły by ruszyć tym wózkiem i tak moglibyśmy tkwić na tym wózku bez sił. Tak czarno i brzydko myślę, gdy naprawdę miastenia mnie dobija i wciąż się jej dziwię. (przepraszam tu wszystkich chorych poruszających się na wózkach inwalidzkich, którzy poczuli się urażeni porównaniem - ja świetnie sobie zdaję sprawę, jak to jest żyć na wózku - nie będę tu tłumaczyć skąd). My po prostu nie mamy czasem siły na wykonywanie jak najprostszych czynności życiowych.
       Córka codziennie przychodząc z pracy, pyta się mnie: "co dzisiaj robiłaś, jak spędziłaś dzień?". A ja czasem nie mam nic do powiedzenia. Bo tylko leżałam, bo o czym tu mówić? "Posprzątałam, przygotowałam obiad, byłam w sklepie". Ponieważ czasem nie robię nic a kolejny dzień szybko mija. A często jestem zła, ponieważ jakieś pierdoły zajęły mi pół dnia, gdy normalnie zajęłyby godzinę. Jednak już tak często nie traktuję tych dni jako dni zmarnowanych. Nabrałam dystansu, zwolniłam choć czasem się zapominam. Mąż też wciąż powtarza - "zwolnij, nie spiesz się, czy się nie przeforsowałaś, czy dasz rade zrobić to sama". Przyznaję, często mnie to denerwuje. Ja z kolei próbuję zwolnić jego, uspokoić, powiedzieć, że na wszystko jest czas, nie zrobisz czegoś dzisiaj zrobisz jutro (nie potrafi usiedzieć spokojnie w domu, wciąż musi coś robić a u nas wokół domu jest sporo do roboty). Ostatnio wiele spraw rodzinnych pochłania moją uwagę i czas, sprawy wymagające załatwiania, jeżdżenia w różne miejsca i niestety, przyznaję nie wszystko jest na moje siły. Czuję, że nie ogarniam wszystkiego, brak mi zorganizowania, ciężko mi jakoś myśleć, szybko męczy mi się głowa. Szybciej i częściej się przez to męczę, odczuwam miastenię ale tak raczej na spokojnie, z tym, że codziennie muszę poleżeć, odpocząć, przystopować. Przypomnieć sobie, że jestem chora. Zrobić sobie dobrą kawę, poczytać dobrą książkę, odprężyć się czy posiedzieć na podwórku przed domem.
Pomyśleć, że może jednak nie jestem taka do niczego...Mam wiele zainteresowań...

Trądzik posterydowy

        Budząc się rano czułam, że z moją twarzą jest coś nie tak. Jakby coś rozpierało ją od środka. Naciągnięta skóra, swędząca i piecząca...