sobota, 31 grudnia 2016

NOWY ROK


Nowy Rok … przywitajcie w szampańskim nastroju, ufając, że będzie wspaniały i przyniesie niezapomniane chwile.
Wszystkim życzę zdrowia, pomyślności, szczęścia,  samych spokojnych i pogodnych dni a każdy nowy dzień niech Was utwierdza w przekonaniu, że życie jest piękne!

          Szczęśliwego Nowego Roku

piątek, 21 października 2016

Takie sobie nerwowe gadanie.

       Miało być o leczeniu miastenii ale muszę najpierw "wykrzyczeć" się. Uwolnić emocje by mi ulżyło, by się uspokoić, by z powodu nerwów spowodowanych między innymi własną głupotą nie trafić do szpitala.
       Szlag mnie trafia, krew zalewa, ciśnienie rośnie. Pierwszy raz musiałam wziąć Pramolan na uspokojenie. Bałam się, że coś mi się stanie - wiadomo stres w miastenii jest niewskazany.
       Musicie wiedzieć, że ja jestem bardzo spokojny człowiek - może jednak lepiej napisać - byłam spokojna, bo choroba mnie pod tym względem zmieniła. I ciężko było mnie wyprowadzić z równowagi. Teraz odbieram wszystko inaczej, jestem zbyt wyczulona, może zbyt przewrażliwiona. Potrzebuję chyba relaksu, muzyki uspokajającej, świeczek itp. Wyciszenia. Może to potem, teraz  wróćmy do tematu. Co takiego się stało, że aż TAK mnie ruszyło?
       Najpierw telefon z mojej poradni miastenii - akurat byłam u lekarza POZ. Już jak zobaczyłam kto dzwoni, ciśnienie momentalnie mi się podniosło. Jak dzwonią, to znaczy, że nic dobrego. Dopiero niedawno dostałam od nich telefon, że moja wizyta kontrolna z 13 października została przełożona na 21-go. Już mi się to nie spodobało ale cóż robić - czekałam pół roku, parę dni mnie nie zbawi. Przetrawiłam to. A tu znowu telefon. Gdy tylko usłyszałam - "przepraszam panią, ale..."- szlag mnie trafił na miejscu i naskoczyłam na niewinną sekretarkę, krzycząc do słuchawki: " proszę mi tylko nie mówić, że znowu wizyta jest przełożona! Czekam na nią pół roku, jestem chora, po szpitalu, na nowym leku, lekarze miejscowi robią co mogą ale nie chcą podejmować samodzielnych decyzji co do mnie, potrzebuję lekarza, specjalisty, rozmowy ze swoim lekarzem prowadzącym - nie co pół roku tylko częściej. A tu ani kontaktu z lekarzem ani wizyty w terminie! Czy pani doktor w ogóle jeszcze przyjmuje? " Okropnie mnie to zdenerwowało, musiałam swoje powiedzieć by w końcu dopuścić przestraszoną sekretarkę do głosu  tłumaczącą się, że to nie jej wina  i by dowiedzieć się, że rzeczywiście wizyta jest przełożona ale tylko na 24 października! No łaska! Mam dziękować? Już komentować mi się nie chce.
       Druga sprawa : ponieważ jestem ubezpieczona w PZU grupowo (miałam taką możliwość), złożyłam wniosek o wypłacenie świadczenia za pobyt w szpitalu. Jakież było moje zdziwienie gdy poinformowano mnie, że nie otrzymam nic z tego tytułu ponieważ jestem na rencie! Tzn. w dniu przystąpienia do umowy byłam na rencie. Zaskoczenie moje było ogromne. I nie chodzi tu o pieniądze tylko o sam fakt - co ma do tego renta? Co ma piernik do wiatraka czyli niezdolność do pracy do możliwości ubezpieczenia? Nagle okazało się, że nic mi się nie należy z tytułu tej umowy, żadnego typu odszkodowanie - kilkumiesięczna umowa była nieważna. Wychodzi na to, że przez własną niewiedzę, niedoczytanie, niedoinformowanie, ale również przez agenta, któremu "umknęło" poinformowanie mnie, że osoba mająca uznaną niezdolność do pracy (jak również przebywająca na zwolnieniu lekarskim, świadczeniu rehabilitacyjnym) - nie może przystąpić do ubezpieczenia grupowego - straciłam jakieś pieniądze czyli składki. Jak również opłacane składki przez lata ubezpieczania się z tytułu indywidualnego ubezpieczenia, ponieważ kontynuowałam je będąc już na rencie. Nagle okazało się, że nie ma dla mnie korzystnej oferty ubezpieczenia, po prostu nie ma żadnej. Chcę opłacać składki, chcę w razie swojej śmierci zostawić coś bliskim ale nie mam takiej możliwości. Nie dostanę też nic gdy stanie się jakieś nieszczęście w rodzinie, ponieważ nie jestem ubezpieczona np. w PZU. Jakoś z tą firmą byłam związana przez długie lata czy przez zakład pracy czy przez indywidualne opłacanie składek. Teraz nagle się dowiaduję, że tylko umowa grupowa pozwala na uzyskanie świadczenia np. z powodu śmierci rodzica. To indywidualne kontynuowanie ubezpieczenia nie? No nie. Pewnie wszyscy jesteście mądrzejsi ode mnie i to wszystko wiecie, ja niestety jeszcze raz udowodniłam swój brak wiedzy.
       Szczerze powiem, byłam w szoku, całkowicie zaskoczona obrotem sprawy. Żyłam sobie w nieświadomości, opłacałam składki i dalej bym to robiła w ten sposób, gdyby nie wyszła sprawa wypłaty świadczenia za szpital. Można powiedzieć, że dobrze się stało i to w miarę wcześnie; już zrezygnowałam z umowy, która nic mi nie daje. Oczywiście mam do siebie pretensje za własną głupotę. Nie doczytałam warunków umowy - a przecież różnego typu instytucje powtarzają od lat, że wszystko trzeba dokładnie czytać. Przecież wiem, że w tym kraju trzeba się znać na prawie, na ZUS, na urzędzie skarbowym, na prawie bankowym, na swojej chorobie również  itp. To obywatel ma wszystko wiedzieć bo brak odpowiedniej wiedzy kosztuje. Szlag mnie trafia na myśl, że żaden agent ubezpieczeniowy nie uświadomił mnie, że będąc na rencie nie mogę przystąpić do umowy! Ale przecież jak by doszło co do czego to on ma usprawiedliwienie - trzeba było przeczytać najpierw - ze zrozumieniem - warunki tej umowy!. Więc czyj błąd? Szlag mnie trafia, że zawsze jest wszystkiemu winien petent. Do tego ta niezdolność do pracy! Nie mogę po prostu zrozumieć tych powiązań - rodzina też niestety nie potrafi mi tego wytłumaczyć, sami są w szoku. W czym ona przeszkadza skoro mam stały dochód, chcę być ubezpieczona (na jakiś normalnych warunkach), chcę opłacać składki? Nie potrafiono mi tego wytłumaczyć w agencji. Przyznano mi, że choroba i renta mnie ogranicza w pewnych sytuacjach. Gdybym była np.bezrobotna, bezdomna to mogę się ubezpieczyć indywidualnie, mogę kontynuować grupowe ubezpieczenie ale będąc na rencie - nie!
       Przyznaję, źle się z tym poczułam. Jak wrzód na d....e państwa. Ruszyło mnie to. Nie wiem, może za mocno, może nie adekwatnie do sytuacji. Ale czasem tak bywa, że wystarczy iskra by zapalił się płomień. Przebudzenie zawsze boli. Uderzenie z rzeczywistością tym bardziej. Zamknęłam się ostatnio w tym swoim świecie bo tak bezpieczniej, bo potrzebny mi spokój, ponieważ już swoje przeżyłam, wiem jakie jest życie i niech teraz martwią się młodzi - wycofałam się. Oczywiście, jestem na bieżąco z wiadomościami z kraju i świata (nie raz ostro komentujemy je w domu), martwi mnie ta "dobra zmiana" ale przede wszystkim żyję tym co dotyczy mojej rodziny, czyli zdrowie i przeżycie od renty do renty - chyba tak jak u większości ludzi. Dopiero bezpośrednie zderzenie się z jakąś przykrą sytuacją  nas dotykającą, z życiem - budzi żal, agresję, poczucie wykluczenia, pogubienie się w przepisach, niezrozumienie itp. To nie jest tak, że nagle się obudziłam i zaczęłam narzekać. Wiem gdzie żyję, jestem realistką, stoję twardo na ziemi, jednak czasem zderzam się z jakąś wg. mnie głupotą, która burzy  mój wewnętrzny spokój i ład, moje logiczne myślenie, uczciwość...Wtedy wkurzam się: na życie, chorobę, rząd itp. Niewiele czasem trzeba by potoczyła się lawina oskarżeń ale i zadziwienia otaczającym mnie światem. Teraz ruszyła mnie sprawa PZU, ponieważ poczułam dyskomfort psychiczny, poczułam się jak gorszy człowiek - jestem rencistką, więc co? Czas umierać?
       Co najgorsze, poczułam się winna całej tej sytuacji, przecież nie zorientowałam się do końca, zostawiłam to w spokoju, zawierzyłam. Wiedząc, że tak się nie robi. Źle poczułam się jako "winna" ponieważ jeszcze raz dotarła do mnie smutna prawda, że nam wszystkim wmawia się poczucie winy za to, że np: urodziłaś się jako niezaradna życiowo, że jesteś taka zwyczajna, że nie osiągnęłaś kariery, że nie oszczędzałaś na przyszłość, że źle odżywiałaś siebie i rodzinę, że może niezbyt często odwiedzałaś dentystę, że zachorowałaś, że pobierałaś zasiłki, że "musisz udowadniać iż nie jesteś wielbłądem" itp. Nazbierało by się tego masę, zależnie od sytuacji, podejścia do sprawy. A człowiek siedzi cicho, dusi to w sobie aż nie wytrzymuje. Pojawia się stres, niepotrzebne nerwy. Można powiedzieć - życie! A ja się buntuję, ponieważ nie czuję się wszystkiemu winna i nie podobają mi te insynuacje padające z różnych stron, co jakiś czas powtarzające się w mediach .
       To tylko sprawa ubezpieczenia w PZU. Ważna ale są ważniejsze w życiu. Jednak niesamowicie mnie ruszyła. Pewnie na siłę zdenerwowania miała też choroba, niepewność co do leczenia, odkładanie wizyty; podświadomość zadziałała - jakieś ukryte emocje, które teraz znalazły upust. Wzięłam Pramolan. Nie mogę się denerwować, jak mogę unikam tego. Teraz świeczki, muzyczka, wyciszenie...
       Wracając do ubezpieczenia. PZU znalazło dla mnie ofertę, z tym, że składka miesięczna wyniosłaby 183 zł (na teraz). Za to mogłabym np. po 12 latach opłacania składek zrezygnować z polisy i otrzymać należne mi pieniądze. Ile? Nieadekwatne do wpłaconej sumy. No cóż, nie stać mnie na takie składki a i liczyć jeszcze umiem. Nie dam żerować nikomu na moich pieniądzach. Szukam jakiejś innej oferty. Na razie ubezpieczyłam się od nieszczęśliwych wypadków. W tym też są haczyki typu: pojawiający się co jakiś czas w regulaminie termin - "choroba przewlekła" czyli jak dla mnie została podstawowa wersja ubezpieczenia. Ale wypadki chodzą po ludziach...Szczególnie wtedy jak w ogóle nie jesteś ubezpieczony.
       No cóż, wykrzyczałam się. Ulżyło mi a jednocześnie mi jakoś głupio, że aż tak się rozpisałam o tym ubezpieczeniu, jakby ważniejszych spraw na świecie nie było. Ale właśnie życie składa się z tych małych, przyziemnych spraw, które nas bolą, nas dotykają, burzą nasz spokój. Przy okazji może przekonam się do brania czegoś na uspokojenie - melisa to za mało. Odwróciło to też moją uwagę, od siebie, od choroby, od obserwowania organizmu, od złych wyników morfologi po Metotrexacie.

       Znowu mam pełną listę pytań do swojego neurologa. Może ta wizyta wniesie coś nowego ...? Nie, nie czarujmy się Alicjo...

sobota, 15 października 2016

Mój drugi przełom.

       Tamten dzień zaczął się zwyczajnie. Przywitał mnie piękną pogodą - wstałam w świetnym humorze. Wspólne śniadanie i plan na dzień - wyjazd nad morze (może ostatni w tym roku - trzeba korzystać z pięknego końca lata) czyli spacer brzegiem morza, relaks, odpoczynek słowem - czysta przyjemność. Omawiając szczegóły, szykując kawę, nagle potężnie zakręciło mi się w głowie. Musiałam przytrzymać się blatu by się nie przewrócić. Całkowicie mnie to zaskoczyło. Zawroty głowy powtarzały się. Były tak silne, że przestałam na oczy widzieć. Nagle ogromne osłabienie, opadnięcie powiek - mąż musiał mnie nieść do łóżka. Całkowita bezsilność, otępienie, ból głowy, strach. Pytania bez odpowiedzi. Myślałam: poleżę - przejdzie. Nie dam się: chcę jechać nad morze!
      W końcu najgorsze - duszność. Dopiero teraz się przestraszyłam ( na punkcie pewnych rzeczy jestem przeczulona - to duszność, skrzepy i możliwość zatoru). Kazałam mężowi spakować mnie do szpitala . Trzeba było się spieszyć. To był dopiero początek.
       Tak naprawdę wszystko zaczęło się w szpitalu, na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Przyjęto mnie bardzo szybko. Wystarczyło wyszeptać: miastenia - duszność. Ucieszyłam się widząc "mojego" lekarza z neurologii (dobrego lekarza). Od razu podłączenie pod tlen, badania, gazometria, spirometria, ciśnienie itp. Wywiad z lekarzem, który praktycznie od razu widząc mój stan, rozpoznając objawy, wystawił wstępną diagnozę - przełom cholinergiczny. Nie miałam wtedy sił by myśleć, zastanawiać się dlaczego cholinergiczny. Jednak wszystko wskazywało na to: zwężone źrenice, zamazane widzenie, ślinotok, duszność i kaszel, drżenie mięśni, nadpotliwość, przyspieszona akcja serca, nadciśnienie. Podłączono kroplówkę - później dowiedziałam się , że to pierwszy dożylny wlew Solu Medrol. Z powodu wysokiego ciśnienia cała "skakałam" na łóżku, drżały mi wszystkie mięśnie, głowa "latała" na wszystkie strony. Było zimno, przykryto mnie dwoma kocami. Pojawił się anestezjolog by ocenić moją zdolność do samodzielnego oddychania. Całe szczęście, ciężko ale radziłam sobie sama. Nie było potrzeby wysyłać mnie na intensywna terapię, co jak powiedział anestezjolog, byłoby dla mnie jako osoby "żywotnej", przytomnej - bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem. Jak powiedział: zdążyłam na czas, przed najgorszym. Na SOR spędziłam ponad trzy godziny. Przez cały czas byłam monitorowana, ciągłe badana, sprawdzana pod względem wydolności oddechowej - ciągle miałam uczucie duszności. Towarzyszył mi lęk, niepokój, strach. I ta obezwładniająca niemoc, bezsilność, zmęczenie...W tym czasie przełom cholinergiczny przeszedł w miasteniczny - zdarzają się przełomy mieszane.
       W końcu przewieziono mnie na oddział neurologiczny. Z mojej strony rodzaj ulgi - "jestem w dobrych rękach, znowu mi pomogą, wyciągną mnie - jestem tu w końcu dobrze znana, wiedzą z czym mają do czynienia." Byłam cały czas monitorowana, pod tlenem, ciągłe kroplówki, pobieranie krwi. Byłam tak strasznie słaba, wszystkie mięśnie zajęte przez miastenię...już mnie nic nie obchodziło co koło mnie robią. Aby tylko pomogli. Trudny był ze mną kontakt a lekarz potrzebował wszelkich danych dotyczących mojego dotychczasowego leczenia, leków. Potrzebował kontaktu z lekarzem mnie prowadzącym w poradni miastenicznej. A ja ani mówić, ani ręką ruszać. Tylko spać mi się chciało.
       Na ten dzień lekarz tylko wytłumaczył mi, że obecnie mam przełom miasteniczny. Miałam cholinergiczny  - widocznie przedawkowałam cytostatyki (Endoxan), czyli wg. niego za długo je brałam (rok). Było to na mój organizm, moją miastenię - za dużo. Tak naprawdę, teraz, powinni przeprowadzić obowiązującą procedurę przy przełomie miastenicznym czyli odstawić wszystkie leki, doprowadzić do takiego stanu bym trafiła na intensywną terapię, pod respirator, by następnie zacząć mnie od nowa leczyć. Ale on uważa, że ryzyko jest zbyt duże, nie zrobią tego. Skoro mogę sama oddychać, na ten czas włączą dożylne pulsy sterydoterapii czyli Solu Medrol. Decyzję o dalszym postępowaniu, leczeniu, podejmą na następny dzień gdy zbierze się konsylium lekarskie i po skontaktowaniu się z Akademią Medyczną w Gdańsku, pod którą podlega "moja" poradnia miastenii. Odstawił Endoxan.
       Następny dzień przyniósł ulgę - ustąpiła duszność, największe niebezpieczeństwo minęło. Znowu badania, stałe monitorowanie, Solu Medrol, szef anestezjologów. Ja ledwo żywa. Obchód - lekarze chyba zdziwili się widząc mnie znowu na oddziale: stwierdzili, że jestem jedyna z taką miastenią w rejonie, którą leczą. Wstyd mi było, że nie mam bezpośredniego numeru do swojego lekarza z poradni, w razie sytuacji kryzysowej. Chcieli się z nim skontaktować by ustalić wspólnie dalszy tok postępowania.
       Jak się później okazało, po konsultacji z ordynatorem oddziału neurologii w Akademii (mojego lekarza nie było), podjęto następującą decyzję: plazmafereza. Chciano mnie odesłać do Gdańska ale okazało się, że wyczerpał się tam limit na przetoczenia immunoglobulinami. Postanowiono zostawić mnie w obecnym miejscu, przeprowadzić plazmaferezę. Gdyby nie było poprawy - odesłanie mnie do Szczecina na immunoglobuliny.
       Z tą plazmaferezą nie była wcale łatwa sprawa. Jak mi wytłumaczono, plazmafereza ma na celu przede wszystkim wypłukanie z osocza przeciwciał  - w miastenii są to u przeważającej ilości chorych  - przeciwciała AChRAB. Problemem jest to, że u mnie te przeciwciała nie występują, że według wszystkich lekarzy mam miastenię o nieznanych przeciwciałach. Jednak wspólnie podjęto wyżej wymienioną decyzję. Nie omieszkano mnie uświadomić, że jest to zabieg drogi, stosowany w wyjątkowych sytuacjach, by nie powiedzieć krytycznych, gdy zawodzą wszelkie inne metody leczenia (w karierze tego szpitala miał być to trzeci zabieg plazmaferezy.) W takich przypadkach jak mój. Dla uspokojenia mnie  - jest to zabieg stosunkowo bezpieczny, mimo, że bardzo inwazyjny.
       Dla pocieszenia - mam się czuć wyjątkowo: mam wyjątkową chorobę, wyjątkowo odporną na leczenie, będę pierwszą osobą na nowym sprzęcie od plazmaferezy. Plazmaferezę będzie przeprowadzał doktor z Poznania. Teraz tylko trochę cierpliwości, muszą się z nim skontaktować, umówić terminy itp.Czy się zgadzam?
       Zgadzam się. Mam inne wyjście? Cieszę się, że w końcu coś się ruszyło, jest nowy pomysł na mnie. Ktoś chce mi pomóc, wprowadzić leczenie, które - modlę się-  by nie było za późno. Ciekawe co powie moja pani doktor na to? Ostatnio widziała mnie na koniec lutego. Mój termin wizyty kontrolnej się zbliża.
       Dręczy mnie pytanie: czy nie można było podjąć takiej decyzji wcześniej?Na przykład w poradni?
       Jeszcze mają mi tylko założyć kaniulę. Kurczę, co to jest? Czemu w szpitalu nie ma internetu? A może to i lepiej? Po co wszystko wiedzieć wcześniej i np. się tylko denerwować? Cdn...

Ps. Od dwóch dni czuję się dobrze! W końcu! Komu mam dziękować?
     



Warto zapoznać się:
 http://docplayer.pl/6743674-Przelom-miasteniczny-cholinergiczny-i-mieszany-diagnostyka-i-postepowanie.html



"Solu Medrol zmniejsza reakcje zapalną i obrzęk w centralnym układzie nerwowym oraz zmniejsza przepuszczalność bariery krew - mózg. Każde leczenie powinno być rozpoczęte natychmiast, kiedy pojawiają się pierwsze objawy pogorszenia, aby nie dopuścić do trwałego uszkodzenia mieliny i włókien nerwowych."
http://idn.org.pl/gdansk/ptsr/html/26-Stery.htm

sobota, 1 października 2016

Po przełomie.

       Niedawno wróciłam ze szpitala. Jestem okropnie zmęczona i osłabiona. Całe dnie spędzam w łóżku i ...czekam na poprawę. Wiem, że to trochę potrwa. Mam już doświadczenie. Po ostatnim przełomie prawie miesiąc dochodziłam do siebie: fizycznie i psychicznie. Na razie jestem słaba i wszystko mnie męczy - pokonanie czterech schodków to prawdziwy wyczyn, chodzenie, uczesanie się, wzięcie prysznica itp. Potrzebuję pomocy osoby drugiej. Rodzina pomaga, wyręcza mnie, stara dogodzić się. Dziękuję im za to jak również za cierpliwość jaką mi okazują i zrozumienie.
        Na razie to osłabienie zrzucam na długi pobyt w szpitalu, przełom, który wykańcza, zastosowane leczenie. Choć nie tak miało być. Nie tego oczekiwali lekarze - spodziewali się znacznej poprawy. Jak na razie jest niewielka, tzn. taka, że mogę samodzielnie, powolutku chodzić. Oddychać całe szczęście - przez cały czas mogłam sama. Niestety, męczy mnie dosłownie wszystko. Na razie. Myślę, że za parę dni będę już w świetnej formie i będę mogła powiedzieć: udało się, wyszłam z tego, pomogli lekarze i zastosowane leczenie. Teraz będzie już tylko lepiej bo chce się żyć, życie jest piękne. To nic, że na razie całe dnie spędzam w łóżku (razem z pobytem w szpitalu to prawie miesiąc "w betach"), ale jestem w domu, mogę trochę czytać, rozwiązywać krzyżówki, słuchać toczącego się wokół życia domowników, śledzić co dzieje się w Polsce i na świecie, obserwować przez okno świat zewnętrzny. Trochę mało uśmiechu na mojej twarzy ale i to się zmieni...Wkrótce.
       Patrzę na swoje sino - fioletowe ręce i dłonie (ślady po słabych żyłach, wkłuciach), na gojącą się ranę po wyjęciu kaniuli i cieszę się, że już po wszystkim. I mam nadzieję, że moja miastenia się " ustatkuje", że odpuści choćby na pół roku, da normalnie pożyć. Mam się oszczędzać, nie przemęczać, jeść dużo białka. Będę się tego trzymać. Ten przełom jeszcze raz uświadomił mi jak wszystko jest kruche, jak w życiu nic nie wiadomo, jak podstępna jest miastenia. Nie spodziewałam się przełomu jadąc do szpitala, nic nie wskazywało kilka dni naprzód , że coś takiego nastąpi. Jak zwykle w miastenii: wszystko znienacka, z zaskoczenia. Nie jestem w stanie temu zapobiec, przewidzieć. Mogę mieć jedynie wpływ na życie jakie prowadzę: czyli zero stresu, spokój, pozytywne myślenie, dużo odpoczynku, nie przemęczanie się. Dbanie o siebie, zdrowe odżywianie. Lecz czy naprawdę to może pomóc? Przecież do tej pory starałam się by tak było. A jednak...Miastenia przez całe lato dawała się we znaki raz mocniej, raz mniej, zasnuwała cieniem dzień codzienny. Gdzieś podświadomie czułam, że coś się wydarzy. Nie raz mówiłam: chyba czas położyć się na parę dni do szpitala. Wykrakałam...Nie wiedziałam tylko, że będzie aż tak poważnie.
       Szczerze - już boję się następnego przełomu. Mam nadzieję, że już więcej nie przyjdzie. Będę na siebie dmuchać i chuchać. Tylko, że moja miastenia jest agresywna wg lekarzy, wciąż postępująca. To niepokoi. Nie myślę o tym, nie rozpamiętuję, żyję dniem codziennym, każdym dobrym dniem się cieszę, każdą oznaką, że jest coraz lepiej.
       Historię swojej choroby mogę nakreślić w kilku zdaniach: miastenia późna, ciężka rzekomoporaźna. Chorobę rozpoznano cztery lata temu. Bez grasicy, o nieznanych przeciwciałach. W tak krótkim czasie dwa przełomy. Miastenia lekoodporna. Zastosowane leczenie: leki immunosupresyjne - Cellcept, Imuran, Endoxan, obecnie Methotrexat, do tego sterydy w różnych dawkach. Oczywiście Mestinon. Drugi przełom przyniósł włączenie pulsów sterydoterapii dożylnej (Solu-Medrol) oraz przeprowadzono plazmaferezę (mogę powiedzieć w tym momencie:doczekałam się w końcu). Potrzebuję opieki osoby drugiej. Miastenia agresywna, rozwijająca się, zajmująca wszystkie mięśnie, trudna i  rzadko spotykana - wg. leczących mnie lekarzy.
       To dużo czy mało jak na cztery lata? Oczywiście od postawienia diagnozy i rozpoczęcia leczenia. Przecież wiem, że miastenia rozwijała się u mnie od długich lat by w końcu w 2012 zaatakować już na ostro.
Może gdyby była wcześniej rozpoznana, gdyby wcześniej przeprowadzono plazmaferezę, gdyby...
       No cóż, nie ma co gdybać. Nic to nie pomoże a dołować się nie ma po co. Trzeba z tym żyć i  starać się żyć dobrze. Według własnych sił. Własnej oceny stopnia zmęczenia. Bo stres? Tego chyba nie da się uniknąć. Po wyjściu ze szpitala dowiedziałam się, że moja mama jest ciężko chora - ma raka żołądka z przerzutami - jestem załamana co na pewno nie pomaga w powrocie do zdrowia. Ale co tam moja miastenia do takiej choroby?! Jak pomóc skoro sama potrzebuję pomocy? Jednak ja jestem silna psychicznie i sama sobie poradzę a mama...chyba w tym stanie nie bardzo - dopiero co się o swojej chorobie dowiedziała.
       Jestem słaba i zmęczona. 
       O przełomie i zastosowanym leczeniu napiszę wkrótce. Potrzebuję kilku dni...
       

poniedziałek, 5 września 2016

Przelom

Niedzielnego ranka mama zasłabła. Profilaktycznie została zabrana do szpitala. Jest podejrzenie o przełomie cholinergicznym.
Dostaje czterokrotnie większą dawkę sterydów - jak mówi, jest to prawdziwa bomba.

Trzymajcie się i trzymajcie kciuki za autorkę bloga!
Syn.

piątek, 1 lipca 2016

Siła wyższa.


Znalezione obrazy dla zapytania pogoda demotywatory
       Poddałam się. Przegrałam. Przyjęłam to do wiadomości. Nie sposób walczyć z czymś nieprzewidywalnym i zmiennym - pogodą. Tak, to tylko pogoda - ale tak wpływa na moją miastenię a przez to na mnie samą, że nie jestem w stanie nic efektywnego robić.
       Zrobiłam sobie dłuższy urlop od internetu i komputera. Nie przewidywałam, że będzie trwał tyle dni i wygląda na to, że będę musiała go przedłużyć. Na razie nie daję rady. To nie jestem ja. Nie myślę rozsądnie, wiele chyba do mnie nie dociera. Przypomniało mi się jak to jest, gdy opada głowa i trzeba ją podtrzymywać, gdy mowa robi się niewyraźna, gdy nie reagujesz odpowiednio do sytuacji, gdy nie masz cierpliwości wysłuchiwać kogoś, gdy nie masz siły posmarować chleba masłem. Owszem, staram się w miarę możliwości, własnych sił - dbać o dom i rodzinę - ale to takie "po łebkach", w zwolnionym tempie, bez energii i zadowolenia. Wychodzę z założenia że robota nie ucieknie, jutro też jest dzień, może będzie lepszy.
       Nie, żebym narzekała. Jest ciężko, czasem bardzo ale nie stękam z tego powodu, nie jęczę. Jestem tylko wiecznie zmęczona, śpiąca. Na pewno bardziej nerwowa. Zbyt mocno odczuwam każdą zmianę pogody: gorąco, duchotę, burzę, wilgotność, parność. Osłabia to moje mięśnie, nasila objawy miastenii, źle wpływa na samopoczucie ale przede wszystkim powoduje problemy z oddychaniem. Zatyka mnie. Musiałam odwiedzić oddział neurologiczny - nic takiego: zaburzenia oddychania - była tylko obserwacja. Nic złego się nie działo ale poczułam się pewniej. Takie działanie terapeutyczne na psychikę. To tylko chwilowe trudności z oddychaniem. Raz mniejsze, raz większe ale nie zawsze jestem pewna czy dam radę sama, czy nie będzie komplikacji. Do szpitala jadę naprawdę w wyjątkowych przypadkach.
       Dbam o siebie. Choć to wcale nie takie łatwe - bo skoro jest piękna, słoneczna pogoda, to jak nie wyjść na słońce, nie poopalać się, nie pobyć po prostu na dworze? Tyle, że jest na zewnątrz ponad 30 stopni...A ja siedzę w domu lub leżę. Wiatrak chłodzi mnie, przynosi lekką ulgę. Wychodzę na podwórko w kapeluszu, nie siadam w słońcu. Robię raczej kilkuminutowe kąpiele słoneczne - przecież naturalna wit. D tak bardzo jest nam potrzebna. Nauczona doświadczeniem nie wystawiam nóg na słońce. Gdy czuję się dobrze, bujam się w cieniu na hamaku - czysta przyjemność. Niestety mało tej przyjemności bo albo za gorąco, albo za duszno, deszczowo, burzowo, wietrznie, znowu niesamowicie gorąco. Mieszanka wybuchowa. Coś co bardzo źle wpływa na miastenię.
       Tak, ciężko to znoszę. Ale wiem, że jestem chora, że mam prawo tak reagować, mam prawo wtedy leżeć, mieć humory, wiele rzeczy odkładać na później i nie mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Czasem zazdroszczę teściowi (człowiekowi ponad 80 letniemu), że może siedzieć w pełnym słońcu, opalać się, korzystać ze słońca i wygrzewać stare kości - jak mówi. On może - ja młodsza - nie. Jednak nauczyłam się przez te kilka lat chorowania, unikania tego co mnie osłabia. Z każdym rokiem robię się mądrzejsza. Chociaż nie, czasem jestem po prostu głupia i sama robię sobie krzywdę, świadomie, wiedząc, że potem to odchoruję. Tak było w przypadku robienia pierogów z truskawkami - zrobiłam, odchorowałam. Za to wszystkim a mi w szczególności smakowały wyjątkowo bo nie dosyć, że same z siebie pyszne to odchorowane. One po prostu musiały być wyjątkowe. Niestety muszę sobie zdać sprawę, że nie wszystko już mogę robić. Czasem jest to bardzo przykre...
       Jak pisałam, nie narzekam. Cieszę się pogodą mimo wszystko. Jest lato i ma być ciepło. Ja nie mogę może z tego w pełni korzystać ale inni tak. Mnie zadowala poranek ciepły, słoneczny, kiedy to myśli nawet stają się cieplejsze i radośniejsze. Cudowny wieczór również - choć tych mam (żałuję) mało - przeważnie jestem już zbyt zmęczona i senna by wyjść na dwór i napawać się chwilą. Zbyt dużo spania, zbyt dużo leżenia i męczenia się. Trudno. Przejdzie, pogoda się uspokoi, miastenia również.
       Staram się wykorzystywać każdy dobry moment, dzień, na pobyt na podwórku, w ogrodzie, na hamaku. To mnie wycisza, to mnie uspokaja...

piątek, 10 czerwca 2016

Notatki a rumień.

       Niedobrze. Ponieważ przestałam odznaczać w kalendarzu kiedy źle się czuję. A powinnam to robić według lekarza. Jak i mierzyć ciśnienie w momencie złego samopoczucia, ataku miastenii, wieczornego zmęczenia. Zapisywać czy w tym momencie byłam na Endoxanie czy akurat miałam przerwę w jego braniu (10-dniowe cykle). Jakie objawy mi towarzyszyły, jaki stopień nasilenia miastenii (mogę sobie wyznaczyć 10 stopniową skalę). Mogę nawet robić sobie zdjęcia. Wszystko to powinnam robić dla siebie ale również dla lekarza - by mieć pełen obraz choroby. A ja tego nie robię, przestałam jakiś czas temu - gdy jakoś za dużo było tych złych dni w kalendarzu i zaczęło mnie to przerażać. Teraz nie zapisuję bo niby czuję się lepiej - jednak wiem, że powinnam (mam kłopoty z pamięcią i przychodząc do lekarza nie potrafię czasem określić ile razy w miesiącu dopadła mnie miastenia). Ale zapominam, nie chce mi się, nie przejmuję się tak chorobą, nie żyję nią na tyle by wciąż siebie obserwować, mierzyć, badać i zapisywać wszystko.
       No cóż, błąd. Jednak miastenia pojawia się i  może wcale nie jest tak różowo jak mi się wydaje ale na pewno bez robienia notatek żyje mi się z tym łatwiej, wygodniej. Nie widzę to znaczy nie wiem, nie przejmuję się, bagatelizuję. Nie liczę ile razy w ciągu tygodnia odczuwam zmęczenie, ile leżę w łóżku w ciągu miesiąca, ile razy nie mogłam jeść, co mnie najbardziej męczy, jakich prac nie mogę wykonywać itp...Czy to pogoda miała wpływ na mój stan (ostatnio leżałam trzy dni męcząc się właśnie przez wieczny gorąc i duchotę), czy może się czymś zdenerwowałam - cokolwiek co uważam, że mogło mieć wpływ na nasilenie objawów.
       Owszem, kiedyś wszystko zapisywałam. Po rozpoznaniu choroby neurolodzy uznali, że jest to konieczne by móc ustalić zmieniający się wciąż stan zdrowia, rozwój miastenii, o jakiej porze nadchodzi zmęczenie, w jakich odstępach czasowych. Było to potrzebne choćby do ustalenia dawki Mestinonu. Zapisałam kilka zeszytów. Była to lektura raczej dla mnie, nawet przydatna gdyż pamięć ulotna jest a co zapisane zostaje ( mogę cofnąć się w czasie i spojrzeć wstecz jak wyglądał początek choroby, porównać z obecnym stanem). Jednak  żaden lekarz nie ma czasu analizować moich zapisków, mówię im w skrócie jak było czy jest. I to im wystarcza. Więc czemu mam do tego wracać? Nie przykładałam się do tego ostatnio bo co to da mi czy lekarzowi? Będzie to czytał? Zareaguje jakoś? Dla siebie? Im mniej zapisuję tym bardziej wydaje mi się, że jestem zdrowsza. Takie oszukiwanie samej siebie, co mi w ogóle nie przeszkadza.
       Jednak, mimo mojej niechęci do robienia codziennych notatek, powinnam zapisywać te najważniejsze momenty, godziny, w których źle się czułam, coś co mnie poruszyło, co mnie niepokoi, co było nowe, a co nasila się np. trudności w chodzeniu i towarzyszące temu uczucie, że się przewrócę. Powinnam zapisać, w jakich momentach pojawia się na twarzy rumień w kształcie motyla. Jaka mogła być tego przyczyna, jaka była w tym dniu pogoda, czy byłam na lekach, a może właśnie miałam atak miastenii i od tego to wyszło. Jak powiedział lekarz - jest to moja, własna dokumentacja choroby. Choćby z tym rumieniem, gorącym, obejmującym nos, policzki i dekolt. Powinnam zrobić zdjęcie by móc pokazać je lekarzowi jako dowód czegoś nowego. Czegoś co pojawiło się kilka razy i nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Lekarz musi to widzieć! A ponieważ trudno się do niego dostać muszę mieć choćby taką dokumentacją w formie zdjęcia. Zmierzyć sobie ciśnienie w tym momencie, zapisać ile godzin miałam ten rumień. Wiem co może oznaczać rumień w kształcie motyla ale jak lekarz stwierdził, przy tych lekach co biorę nie powinien się pojawić. Dziwi go to. Może to reakcja na Endoxan?
       No cóż, mnie też to dziwi. Tylko co z tym zrobimy? Popstrykam sobie zdjęcia, pokażę i co? Może jakieś badania? Tak ciężko? Może jakaś konsultacja? Też ciężko? U nas ze wszystkim nie jest lekko - z dostępem do lekarza, długotrwałą diagnozą, z dobraniem leków, rehabilitacją, nawet wiarą lekarza w naszą chorobę mimo pełnej dokumentacji (gdyż choroby nie widać), itp...Mam wszystko przyjmować spokojnie? Rozumieć rozterki lekarza i jego wątpliwości? Słuchać za każdym razem, że wszystkiemu winien NFZ. Kłócić się o skierowanie na kontrolne badania? Dużo tego...
       Jestem wyrozumiała, staram się wszystko zrozumieć. Ale jednak fakt, że pacjenci robią sobie zdjęcia aktualnego, widocznego np. na twarzy objawu jakiejś choroby - jest dla mnie trochę dziwne. Rozumiem, że jest to akceptowane przez lekarzy. Nie spotkałam się jeszcze z tym, nie słyszałam. Choć zdarzyło się i mi zrobić sobie zdjęcie z opadniętą powieką.Wszystko to z powodu rzadkich kontrolnych wizyt u lekarzy specjalistów. Przykre to. Bo czy normalne to nie wiem, nie jestem częstym pacjentem lekarzy.
       Tak więc - notatki. Kalendarz i robienie zapisków, żeby znowu nie usłyszeć przykrych uwag od lekarza.
Czy ktoś z was też tak ma? Też notuje, mierzy, obserwuje siebie? Czy lekarz tego oczekuje? Bo może ja już nie wiem co jest normalne a co nie (powiedziałbym, że "wyszłam z obiegu" - nie bardzo się udzielam wśród ludzi)?
     

piątek, 27 maja 2016

Miastenia a podróże. Czy możemy latać samolotem, podróżować? Porady.

Znalezione obrazy dla zapytania podróże gif       Wielogodzinny lot samolotem, długa podróż samochodem czy pociągiem - możemy czy nie? Jak się zabezpieczyć, co zrobić w razie nasilenia objawów miastenii, ataku nużności czy duszności w obcym kraju? Co ze sobą zabrać, gdzie w razie czego się udać? Może chociaż podróż na krótsze trasy - po Europie? Ten temat interesował mnie już od dłuższego czasu. 
       W zeszłym roku specjalista neurolog od miastenii, kategorycznie zabronił mi wyjazdu do Chin: ze względu na miastenię jak i przebytą kiedyś zakrzepicę żył głębokich. Miałam możliwość zobaczyć ten piękny kraj a także skorzystać z tradycyjnej medycyny chińskiej wykorzystującej specjalną, indywidualnie dobraną mieszankę ziół leczących miastenię. Niestety - lekarze neurolodzy zaprzepaścili moje nadzieje - zabronili wyjazdu, tak długiego lotu, jak również samego pobytu w Chinach ze względu na niesprzyjającą chorym na miastenię pogodę. Byłam bardzo tym faktem rozgoryczona. Miałam moment, że mimo wszystko chciałam zaryzykować. Jednak, mimo wielkich chęci jest jeszcze zdrowy rozsądek, który kazał się posłuchać lekarzy jasno mówiących o tym, że istnieje realne zagrożenie zdrowia i życia. Jak mi powiedziano, już sam lot na takiej wysokości byłby zagrożeniem - nie wytrzymałabym tego. O szczepionkach nawet nie było mowy - nie można i już. 
       Może chociaż lot do jakiegoś europejskiego kraju? W zeszłym roku - nie. Teraz, gdy jest trochę lepiej pewnie bym mogła - stosując się do poniżej podanych rad, wcielając je w życie. Jeszcze nie jest nic powiedziane, wszystko się może zdarzyć - może i ja gdzieś wyruszę. 

Poniżej prezentuję pomocne rady dotyczące chorych na miastenię - chcących podróżować. Myślę, że bardzo przydatne, o wielu z nich może by się nie pomyślało choćby z braku doświadczenia. Poniższy tekst to wybrane, najważniejsze fragmenty artykułu ze strony  www.myasthenia.org.
Tekst tłumaczyła mi córka.



Planowanie

       Najpierw należy pomyśleć o stanie swojej miastenii oraz leczeniu. Zastanów się jak stabilny jest twój stan choroby, jak się ma obecnie, jak przebiegała ona w ciągu ostatniego roku. Czy symptomy uległy zmianie? Czy nachodzą nagle i są silne? Czy zmieniono ci leki lub tryb leczenia?
Ważne jest by uświadomić sobie stres psychiczny towarzyszący podróżowaniu, ryzyko infekcji, wpływ zmian klimatycznych.

       Omów swoje plany z lekarzem rodzinnym lub/oraz ze specjalistą od miastenii. Będą oni mogli zaoferować realistyczny punkt widzenia z perspektywy medycznej. Zależnie od tego, gdzie się wybierasz i na jak długo, podróżowanie może mieć różnoraki wpływ na chorego.
       Poproś lekarza o kopie ostatniej konsultacji, która podsumowuje twój aktualny stan. Zabierz ze sobą listę lekarstw i brane dawki. Będzie to pomocne w razie gdybyś nagle potrzebował pomocy medycznej.
       Miastenia jest dość rzadką chorobą. Podczas gdy zagranicą łatwo znaleźć szpitale i kliniki, liczba profesjonalistów znających się na miastenii jest niska. Dobrze by było wyszukać informacje o ośrodkach zdrowia, znajdujących się w rejonie gdzie planujesz się zatrzymać, jak i ich adresy i godziny otwarcia. Zastanów się - jak daleko jest szpital czy klinika? Czy mają tam odpowiedni sprzęt i opiekę w razie gdyby nagle twój stan się pogorszył?

- Zapytaj specjalistę od miastenii czy zna innych lekarzy z tej samej dziedziny, w rejonie do którego się wybierasz. Jeżeli tak, poproś o dane kontaktowe.
- Pomocne może być również wczesne skontaktowanie się z lokalnym oddziałem ambasady lub konsulatu, ponieważ te instytucje mogą posiadać informacje o centrach zdrowia znających się na medycynie zachodniej, zwłaszcza na miastenii.

       Niektóre rejony globu nie będą dla ciebie bezpieczne. Jeśli twoja miastenia jest aktywna i bierzesz leki immunosupresyjne, twój lekarz może zabronić podróżowania do danego miejsca, jeżeli istnieje ryzyko infekcji lub szansa na pogorszenie się twojego stanu zdrowia.

       Należałoby dokładnie zaznajomić się z informacjami o miejscu, do którego planujesz się udać. Transport, położenie, długość podróży, powód podróży i typ noclegu. Bardzo ważne jest realistyczne podejście do tego co się może, a czego nie.

       Czy twoja wycieczka uwzględnia okresy odpoczynku? Być może relaksujący kurs na rzece będzie bardziej odpowiedni niż coś wymagającego bardziej intensywnej aktywności fizycznej? Wyjazd do krajów egzotycznych, gdzie dostęp do budynków medycznych może być limitowany  lub do miejsc, które wymagają szczepionek, może nie być możliwy. Na jak długo planujesz wyjechać? Czy będzie to kolidowało z jakimkolwiek leczeniem?


Jak już zdecydujesz się wyjechać, upewnij się o kilku rzeczach:

- że masz ze sobą dokumentację o miastenii, symptomach, leczeniu, lekach. Objawy kryzysu miastenicznego bardzo się różnią od innych problemów respiracyjnych, więc personel medyczny może nie wiedzieć jak postąpić. Upewnij się, że wszystkie istotne informacje masz zawsze ze sobą - nie zostawiaj ich w hotelu!
- w dodatku do listy branych leków i ich dawek, spisz numery kontaktowe do osób świadomych twojego stanu, jak lekarza rodzinnego, specjalisty i członka rodziny.
- zrób listę leków nie wskazanych dla miastenikow.
- pomyśl nad nauczeniem się kilku użytecznych, medycznych słów w języku rejonu, do którego się wybierasz.

- weź pod uwagę sytuację, w której jesteś oddzielony od twoich leków. Zawsze miej leki przy sobie i to najlepiej kilkudniowy zapas. Nigdy nie wiadomo kiedy spóźnisz się na autobus/pociąg lub kiedy zepsuje się samochód.

-w wypadku gdy twoje lekarstwa zostaną zgubione lub ulegną zniszczeniu, nie zakładaj, że będą one łatwo dostępne w miejscu, do którego jedziesz. Recepta od twojego lekarza może nie zostać zaakceptowana. Zawsze staraj się myśleć na przód i być wydajny.

- przechodząc przez kontrolę graniczną, pamiętaj iż wszystkie leki na receptę powinny być w ich oryginalnym opakowaniu, z naklejką zawierającą dane twoje jak i lekarza wypisującego tą receptę. Leki nabyte bez recepty również muszą być w ich oryginalnym opakowaniu.

-weź ze sobą wystarczająco gotówki by pokryć dodatkowe przejazdy taksówką. Transport miejski, jak metro, może dla ciebie nie być odpowiednim środkiem transportu.


Karty i bransoletki medyczne

       Personel medyczny jest szkolony by szukać takich kart lub bransoletek jak tylko pacjent jest przyjęty do szpitala. Karta w portfelu lub bransoletka natychmiastowo uświadamia lekarza/pielęgniarkę na dyżurze o twojej chorobie. Upewnij się, że osoba towarzysząca ci podczas podróży wie o twojej chorobie, jej aktualnym stanie i jest w stanie służyć jako pośrednik w razie nagłej wizyty w szpitalu. Pamiętaj, że ty możesz nie być w stanie się komunikować więc osoba towarzysząca powinna znać podstawowe informacje o twoich lekach, dawkach, przeciwwskazaniach.


Szczepionki


       Niektóre szczepionki są szkodliwe dla miasteników. Jeżeli konieczne jest użycie szczepionki, skonsultuj to ze swoim lekarzem specjalistą (neurologiem) by sprawdzić czy jest ona dla ciebie bezpieczna. Jeżeli twoja miastenia jest aktywna, wstrzykniecie szczepionki może nie być dla ciebie korzystne. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Decyzja będzie zależeć od twojej historii medycznej, obecnego stanu, lekarstw jakie zażywasz i typu wymaganej szczepionki.
       Warto się zastanowić nad wzięciem szczepionki w okresie gdy twoja miastenia jest stabilna. Wiele szczepionek, jak np. na krztusiec czy tężec, nie trwają cale życie i co jakiś czas należy mieć wstrzyknięte dodatkowe dawki.
       Dodatkowo, niektóre leki immunosupresyjne jak Imuran, Cellcept, Neoral, mogą zmniejszyć działanie szczepionki i tym samym odporność organizmu jeśli chodzi o choroby zakaźne.

Tzwn. żywe szczepionki, jak np. na Polio, nie powinny być podawane miastenikom, którzy zażywają leki immunosupresyjne.

       Należy zwrócić szczególną uwagę na miejsca, gdzie istnieje zagrożenie zarażenia się "żółtą gorączką". Wyjazdy w takie rejony są bardzo ryzykowne i niektóre kraje wymagają zażycia szczepionki przeciw żółtej gorączce przed wjazdem do kraju.


Ubezpieczenie zdrowotne/podróżnicze

       Nie wszystkie firmy oferują pokrycie dla osób z problemami medycznymi. Upewnij się, że twoje ubezpieczenie pokrywa dodatkowe koszty leczenia związane z miastenią. Weź pod uwagę, że niektóre firmy nie udzielą ci swoich usług jeżeli zmieniłeś swoje lekarstwa w ciągu 30 dni od planowanego wyjazdu.

       Ubezpieczenie podróżnicze pokrywające odwołanie lotów może być pomocne w sytuacji gdy ze względów medycznych nie możesz stawić się na lot.

       Pomyśl nad wzięciem ze sobą małej apteczki pierwszej pomocy. Unikaj ugryzień owadów spryskując się spray’em owadobójczym, zakładając jasne ubrania zasłaniające ręce i nogi. Nie używaj kosmetyków, dezodorantów i mydeł z zapachem jako ze przyciąga on niektóre owady. Używanie filtra przeciwsłonecznego jest bardzo ważne, jako że niektóre leki zmniejszają odporność organizmu na promienie słoneczne.


Inne

       Elementy takie jak stres, pogoda, zmęczenie, mogą mieć negatywny wpływ na twoją miastenię. Czy planujesz wyjazd do miejsca z gorącym klimatem? Wysokie temperatury mogą pogorszyć twoje symptomy.
Pomoże ci:
- mały, przenośny wiatraczek na baterie lub wachlarz
- zażywanie chłodnych kąpieli i pryszniców
- chłodne,wilgotne ręczniki są świetne dla ochłodzenia organizmu zwłaszcza w gorących i suchych rejonach
- jeżeli doświadczysz problemów z przełykaniem, spróbuj ssania kostek lodu lub nałożenia chłodnej ściereczki na twarz, może to być pomocne do momentu znalezienia ośrodka medycznego
- miej ze sobą żel antybakteryjny i bardzo często myj ręce, to najlepszy sposób na zapobiegnięcie infekcjom
- planuj wszystko uwzględniając dodatkowy czas abyś nie musiał się śpieszyć
- odpoczywaj przed podróżą, podczas niej, kiedy jest to tylko możliwe, jak i po niej
- zastanów się nad wzięciem małego kijka do pomocy w chodzeniu. Wiele z nich można złożyć i niektóre są w zestawie z małym krzesełkiem.
- omów z linią lotniczą czy będziesz potrzebować tlenu, wózka inwalidzkiego lub chodzika. Aby otrzymać tlen podczas lotu, należy zazwyczaj okazać certyfikat medyczny.
- przed lotem zapytaj o miejsca dla osób niepełnosprawnych, te są zazwyczaj z przodu samolotu i mają więcej miejsca.
- weź ze sobą bagaż na kółkach. Portierzy mogą być dostępni na mniejszych lotniskach jednakże na głównych, międzynarodowych jesteś zdany mniej więcej na siebie.
- rozważ skorzystanie ze skutera lub wózka elektrycznego, które są często dostępne do wynajęcia lub za darmo w wielu parkach i muzeach
- podróżując lokalnie osoby z miastenią najczęściej unikają okresów panowania grypy lub innych chorób zakazanych
- korzystaj z wszelkiej pomocy dostępnej na lotnisku. Wiele z nich oferuje szereg usług przeznaczonych szczególnie dla osób, które mają problemy z poruszaniem się.
- jeśli doświadczysz symptomów przeziębienia, biegunki czy jakichkolwiek innych objawów, nie czekaj z sięgnięciem po pomoc medyczną.


Zapobieganie infekcjom

       Nie polegaj na szczepionkach. W niektórych miejscach należy zwracać uwagę na wodę pitną, jedzenie, kąpanie się w morzu/oceanie. Udaj się do kliniki podróżniczej by zasięgnąć informacji na co powinieneś uważać w danym kraju. Zwracaj szczególną uwagę na wodę - jeżeli kupujesz ją w sklepie upewnij się, że butelka nie została wcześniej otwarta. Używaj kostek lodu zrobionych z wody filtrowanej. Picie gorących napoi jak kawa czy herbata jest zazwyczaj w porządku. Do mycia zębów i płukania używaj wyłącznie wody mineralnej.


       Podróżowanie z miastenią jest wyzwaniem lecz jeśli zaplanujesz wszystko wprzód, zapoznasz się z informacjami na temat miejsca, do którego chcesz jechać, będziesz ostrożny, nadal możesz doświadczyć uroków podróżowania.



http://zdrowiewpodrozy.mp.pl/lista/73737,przeciwwskazania-do-lotu-samolotem

wtorek, 17 maja 2016

Patrząc wstecz...nic się nie zmieniło!


        Przeglądając ostatnio swój blog natknęłam się na krótki wpis z 2014, który faktycznie mogłabym dać nawet teraz - tak bardzo jest aktualny.

       "Miastenia to niemoc - ścięcie z nóg. Chyba nie potrafię dokładnie opisać uczucia "ścięcia z nóg" (ja tak to nazywam), które przychodzi nagle, niespodziewanie i trwa dosłownie parę minut - ale spróbuję, bo uważam, że to ważne. Czuję to, wiem, że przychodzi - nagła fala gorąca w głowie, zalewająca mnie od góry w dół, po kolei obejmująca wszystkie części ciała,dosłownie zwalająca z nóg. Za każdym razem się dziwię, że przychodzi tak nagle, trwa tak krótko a trzyma tak długo. Obejmuje mnie we władanie całkowita niemoc, bezsilność, bezwład. Stan ten nazywam też "zapadaniem się w sobie", gdy nie mogę ruszyć ręką czy nogą bo po prostu nie mam siły. Zapadają mi się oczy, tworzą cienie pod oczami - no istny potwór z opadającą powieką. Świetny strój na Halloween by dzieci straszyć (żebym tylko miała na to siły).
       Porównałabym ten stan do zapalonej zapałki - ogień idzie od góry, momentalnie obejmuje ją całą by w końcu padła bezużyteczna. Ja tak się  właśnie czuję w tym momencie - bezradna i bezużyteczna, mogę tylko leżeć i czekać aż przejdzie.To "dochodzenie" do siebie po takim ataku choroby trwa czasem dzień, czasem dwa. Zapewniam, nie jest to łatwy okres ani dla mnie ani dla członków rodziny.
       Za każdym razem, od nowa przekonuję się jak nieprzewidywalna jest miastenia i jak bardzo rządzi moim życiem. Nigdy nie potrafię przewidzieć kiedy przyjdzie - tego osłabienia i zmęczenia mięśni: czy w dzień, czy wieczorem, gdy siedzę czy idę. Nie zawsze jestem zmęczona, by nastąpiło to ścięcie z nóg.
Kiedy już wydaje mi się, że ją poznałam ona zawsze potrafi mnie zaskoczyć. Poniekąd jest to ciekawe, taka gra w kotka i myszkę - kto kogo pokona. Na razie wygrywa ONA - miastenia. Nie panuję nad nią (może jeszcze za krótko choruję), choć staram się."

       I jeszcze fragment innego, również bardzo aktualnego:

       "Męczy mnie rozmowa, mówienie, chyba nawet logiczne myślenie. Męczy mnie skupienie uwagi na rozmowie, udzielanie sensownych odpowiedzi by rozmówca nie poczuł się urażony, by nie pomyślał, że go lekceważę i po prostu nie słucham. No niestety, czasem nie starczy tylko potakiwać głową, jeszcze trzeba coś odpowiedzieć. A mi wydaje się, że mózg się aż poci  z wysiłku, męczy się i nie pracuje". 
http://mojamiastenia.blogspot.com/2014/02/zmeczenie-mowa-w-miastenii.html
     
      O wiecznym opadaniu powieki nawet nie wspominam - to mój znak rozpoznawczy.

      Przeczytałam i zrobiło mi się przykro. Z reguły nie wracam do starych postów opisujących mój aktualny wtedy stan zdrowia - nie ma sensu wracać do tego co było, staram się żyć dniem dzisiejszym. I jak okazuje się teraz, sama się okłamuję - wcale nie jest lepiej. To tylko moje pobożne życzenie, moja sztuka zapominania o tym, może nawet ucieczka przed złymi myślami. Wciąż żyję myślą, że "źle to już było", teraz może być tylko lepiej. Zresztą czuję, że tak jest. Opisane wyżej objawy miastenii miałam kiedyś częściej, nie umiałam sobie z nimi zupełnie radzić, nie potrafiłam logicznie do tego podejść - przecież to była jeszcze dla mnie nowość. Psychicznie mnie to wykańczało.
       Zadumałam się nad swoją - jak okazuje się - niezmienną chorobą. Widać, niektóre rzeczy się nie zmieniają. Może nabierają innej siły, częstotliwości występowania, ale nadal są prawie niezmienne...
Czy nauczyłam się przez ten czas żyć z chorobą? Lepiej sobie z nią radzę? Potrafię zapobiec lub chociaż zmniejszyć objawy miastenii, stopień ich nasilenia? Mam na cokolwiek wpływ? Na wszystkie te pytania mam jedną odpowiedź - nie. Tak, zdobyłam jakieś doświadczenie przez te dwa lata od tamtych wpisów ale choroba jest dla mnie tak samo nieprzewidywalna, zadziwiająca ale również ciekawa.
Miastenia - chociaż ładnie brzmi. Takie słowo przychylne dla ucha...nie wydaje się groźne...

     


piątek, 13 maja 2016

Oczy, a potem idzie po kolei...Niemoc.

       Mrugniecie i ciemność przed oczami, czarna plama. Nic nie widzę. Znowu mrugnięcie i już widzę ale jakoś inaczej, czuję, że coś jest z oczami... W pierwszej chwili zdziwiłam się, do tej pory nie miałam takiego przeskoku: z widzenia na niewidzenie.
       W głowie też poczułam - zmęczenie. To zmęczenie w głowie jest nie do opisania, może inni chorzy na miastenię potrafiliby to jakoś ładnie, obrazowo ująć - ja nazywam to po prostu zmęczeniem - to się czuje.
Od razu pomyślałam - miastenia?

poniedziałek, 9 maja 2016

Nigdy nie zapominaj...

       Okropnie mnie przewiało. Nie pierwszy raz w tym roku ale pierwszy raz wystąpiła tak szybka reakcja organizmu - dosłownie w ciągu paru minut po wejściu do domu opadła mi powieka, słabość i ogólna męczliwość. Dwa dni już zmarnowane bo przeleżane. Ostatnio częściej się męczę. Męczą mnie jakieś głupoty, nawet ruch wokół mnie czy przebywanie wśród  ludzi. Praktycznie codziennie towarzyszy mi uczucie lekkiego zmęczenia, niby nieduże, czuję je przede wszystkim w oczach, w rękach, w dłoniach (mam skurcze palców), przypominające cichutko, że jednak nie jestem zdrowa, że mam uważać.

czwartek, 14 kwietnia 2016

Moja modyfikacja leczenia czyli w końcu jest dobrze.

       Wstaję rano i czuję się dobrze. Pojawia się uśmiech na twarzy. Już wiem, że to będzie kolejny dobry dzień. Gdy wychodzę do domowników uśmiechnięta od razu na ich twarzach też gości uśmiech - bo widzą, że dobrze się czuję (czyli nie będę się na nich wyżywać -he,he). Już nie muszą się pytać "jak się dzisiaj czujesz, jak ci się spało" - to widać. Dobrze jest mieć takie dni w których całe godziny nie męczysz się, w ciągu których aktywnie spędzasz czas, w których widzę jak moje dobre samopoczucie wpływa na innych. To zawsze działa w dwie strony. Jest spokojnie, nie niepokoję się, nie mam dołów psychicznych. Do tego trochę słońca i jestem zadowolona z każdego dnia. A tych dni ostatnio jest bardzo dużo - po prostu codziennie dobrze się czuję. To tak dużo dla mnie znaczy - przecież styczeń, luty to były dla mnie miesiące naprawdę ciężkie. Czy to remisja czy po prostu efekt modyfikacji leczenia ale przeprowadzonej przez siebie samą?
       Zastosowałam się do zaleceń swojego lekarza - odstawiłam Endoxan i zrobiłam sobie prawie trzytygodniową przerwę od chemii. Oczywiście wykupiłam Methotrexat, przeczytałam ulotkę... i na razie dałam sobie spokój. Tabletki leżą i czekają na swój odpowiedni moment. Przez trzy tygodnie byłam tylko na Mestinonie i Encortonie oraz lekach osłonowych  i powiem, że zaczęłam się fajnie czuć. Aż za dobrze - co jakoś zaczęło mnie niepokoić. Po rozmowie z kilkoma osobami chorymi na miastenię, z lekarzem rodzinnym, zaczęłam sobie zadawać pytanie czy jednak dobrze robię tak całkowicie odstawiając cytostatyki - jednak wszyscy stwierdzili, że to dosyć ryzykowne. Ponieważ miałam spory zapas Endoxanu postanowiłam zacząć go przyjmować ale w innej dawce, mniejszej niż miałam poprzednio zalecone. Stwierdziłam - może głupio - że najpierw wykorzystam Endoxan skoro go mam a Methotrexat po przeczytaniu ulotki jakoś mi się obrzydził i zdecydowałam, że na niego jeszcze przyjdzie pora. Ewentualnie, gdyby zaczęło coś złego się dziać trafię do szpitala, niech mnie ratują - może jak tam trafię to zajmą się mną porządnie. Taką decyzję podjęłam sama po przeanalizowaniu za i przeciw. Poinformowałam rodzinę. W tym czasie za radą koleżanki chorującej od lat na miastenię, kupiłam kwas alfa liponowy oraz wit.C w proszku. Naczytałam się najpierw o tym kwasie - same superlatywy, skutków ubocznych brak za to wiele zalet i postanowiłam włączyć go jako "dodatkowy lek". Endoxan zaczęłam brać w dawce jedna tabletka na dzień rano czyli 50 mg - w cyklach 10 dniowych (poprzednio miałam 2 x 50 mg). Oczywiście do tego Mestinon , Encorton i raz dziennie kwas alfa liponowy 600 mg. Powiem tak: leczę się w ten sposób już miesiąc i czuję się bardzo dobrze. Więcej energii, więcej siły. Co za odmiana do poprzednich miesięcy kiedy to snułam się po domu wiecznie osłabiona i zmęczona fizycznie i psychicznie. Czemu przypisywać ten stan? Zmniejszonej dawce Endoxanu? Może jednak być, że dawka 100 mg była dla mnie za duża. A może to dzięki kwasowi alfa liponowemu, który między innymi zwiększa wydolność psychiczną i fizyczną? Na razie biorę dość dużą dawkę ale za miesiąc zmniejszę i będę brała zapobiegawczo. Może jedno i drugie poprawiło mój stan zdrowia. Nie wiem. Wiem, że czuję się dobrze i to jest najważniejsze. O miastenii nie zapominam zresztą ona nie da o sobie zapomnieć - zrobiła to w święta wielkanocne. Ale to były tylko trzy złe dni. Czasem odczuwam lekkie zmęczenia, czasem opada powieka ale nie narzekam bo wiem, jak było przedtem. Jak na razie (odpukać) ta dawka Endoxanu plus inne leki służą mi. Teraz mogę wreszcie powiedzieć, że odczuwam poprawę. To jest po prostu inne życie. Jedno na co narzekam to senność pojawiająca się już ok. godziny 17 - tak naprawdę wtedy kończy się mój dzień oraz uporczywy, suchy, męczący kaszel i wyschnięte gardło utrudniające mi dłuższą rozmowę.
       Niedawno robiłam badania kontrolne: glukoza - w normie; wątrobowe - w normie; TSH - chyba w normie 0,772; kreatynina - w normie; zmiany w morfologi krwi - duży spadek limfocytów- co niby jest normą przy stosowanych lekach. Dobre wyniki to jeszcze jeden powód do dobrego samopoczucia.
       I wszystko fajnie tylko czy to ja mam sobie sama modyfikować leczenie? Owszem co do Mestinonu powiedziano mi, że chory najlepiej będzie wiedział ile go potrzebuje i kiedy - jest tu potrzeba czasowej modyfikacji w jego stosowaniu ale leki cytostatyczne? Nic o nich nie wiem, raczej obawiam się ich i ich wpływu na pozostałe układy życiowe. Na razie o mojej małej modyfikacji w leczeniu wie lekarz rodzinny. Zastrzeżeń nie ma bo cóż on może - w tym momencie powiedział mi: to pani wie lepiej ode mnie jak się leczyć. Oj, chyba nie tak powinno być...
       Miesiąc jak czuję się tak dobrze. Ile jeszcze? Czy dobrze zrobiłam, sama modyfikując sobie leczenie? Niby niedużo a jaka zmiana. Wkurza mnie to, że sama szukam, eksperymentuję, zaraz będzie - leczę się. Tak, dużo rzeczy mnie wkurza...Wcale nie jestem spokojnym człowiekiem - te czasy już minęły...

foto:stylowi


poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Konsultacje lekarskie.

       Jakiś czas temu pisałam, że zapisałam się do Fundacji Pomocy Chorym na Zanik Mięśni w Szczecinie. Fundacja działa na rzecz chorych na choroby nerwowo - mięśniowe do których zaliczamy miastenię. Jedną z form działalności Fundacji są cyklicznie organizowane konsultacje lekarskie z lekarzami różnych specjalności, zajmujących się schorzeniami nerwowo- mięśniowymi. Jako podopieczna Fundacji miałam po raz pierwszy okazję wzięcia udziału w tych konsultacjach. Spodobało mi się, że za jednym razem będę miała mały maraton między lekarzami, bez kilkumiesięcznego oczekiwania w kolejkach do danego specjalisty. Na rok mi tego wystarczy. W Szczecinie nigdy nie byłam, udziału w czymś takim  nie brałam, potraktowałam więc ten wyjazd lekko, jako wyjazd  turystyczny i praktyczny.
       Tym razem konsultacje obejmowały wizytę u : kardiologa, ortopedy, pulmonologa i fizjoterapeuty. Szkoda, że nie było neurologa ale z tego co dowiedziałam się od innych chorych konsultacje z neurologiem  są stosunkowo rzadko (co trochę mnie zdziwiło i zmartwiło). No cóż jechałam ze świadomością do jakich specjalistów jadę i szczerze powiem, nie oczekiwałam od tych lekarzy jakiś nowych ustaleń dotyczących mojej choroby. Pojechałam  raczej: z ciekawości; w celu sprawdzenia swojego stanu zdrowia i miastenii pod kątem kardiologii czy ortopedii - czyli wizyta u lekarzy u których nigdy nie byłam; bo uważałam, że przyda mi się to; ponieważ wiem jak długo czeka się do tych specjalistów gdy zachodzi taka potrzeba; chciałam też jakoś ustalić powiązania między miastenią a właśnie tego rodzaju specjalnościami. Skoro nie oczekiwałam żadnych sensacji a z porad fizjoterapeuty miałam w ogóle zrezygnować (przecież w miastenii rehabilitacji nie ma - tak słyszę od lat), tym bardziej pozytywnym dla mnie zaskoczeniem było jak wiele na tym wyjeździe zyskałam.
       W tym dniu byłam jedyną chorą na miastenię, wyróżniającą się "zdrowiem" w stosunku do innych chorych - na rdzeniowy zanik mięśni czy dystrofię. Dobrze się czułam, dobrze wyglądałam - jak zwykle miastenii nie było widać, czego troszkę się obawiałam mając już jakieś doświadczenie z lekarzami (neurologami, którzy po wyglądzie oceniają czy jesteś chory czy nie). Jak się okazało ci lekarze nie patrzyli na wygląd tylko wypytywali o chorobę, objawy, leki. Jednocześnie każdy z nich oznajmił, że pacjentów z miastenią mają mało. Każdy z nich powiedział mi również , że jak miastenia to prędzej czy później czeka mnie opieka kardiologa, ortopedy, pulmonologa, reumatologa, okulisty czy endokrynologa. Sama miastenia jak również leki które przyjmujemy, prowadzą do powstawania innych, towarzyszących podstawowej chorobie schorzeń.Szczególowo wyjaśniono mi wpływ mojej choroby na układy pokrewne gdy jest zaburzone przekaźnictwo nerwowo - mięśniowe. No cóż, utwierdzili mnie w tym o czym już czytałam, wiedziałam co nieco z dostępnej literatury jak i bezpośrednich rozmów z miastenikami, którzy np. poruszają się o kulach, są po operacji wstawienia endoprotezy czy mają zaawansowaną osteoporozę czy RZS. Nie jest pocieszające, że jeszcze tyle może mnie czekać ale bardzo optymistyczna myśl na dziś - to wszystko kiedyś. Na szczęście nic jeszcze nie łączy mnie z kardiologiem czy ortopedą - choć każdy z nich porządnie mnie zbadał, przeprowadził wywiad, udzielił porady co do dalszego postępowania w mojej chorobie pod względem danej specjalności lekarskiej, wypisał zalecenia do mojego lekarza prowadzącego. Z pulmonologiem już mieliśmy wspólny temat z racji tego, że w 2014 r stwierdzono u mnie astmę co tak naprawdę wcale nie jest pewne, gdyż w naszym przypadku można pomylić zaburzenia oddechowe i występującą duszność z astmą. Pulmonolog raczej wypytywał mnie pod kątem potrzeby wentylacji tlenowej, respiratora. Jak na razie wydolność oddechowa jest dobra ale kto wie co będzie za parę lat. Wyjaśniał jak bardzo jest potrzebna nauka odpowiedniego oddychania - jak do tej pory nikt mi o tym nie wspominał i przede wszystkim nie mówił na czym polega ta technika oddychania. Wszystkie te wizyty przebiegały sprawnie jednak zaczęłam już odczuwać zmęczenie spowodowane długą jazdą i oczekiwaniem na lekarzy. Tak naprawdę miałam zrezygnować z fizjoterapeuty, niczego nowego się nie spodziewałam, stwierdziłam, że szkoda mojego czasu. Jednak dobrze, że zostałam bo tu czekała mnie niespodzianka - to właśnie rehabilitant najwięcej wniósł do mojego pobytu.
       Młody, jak mówił - zainteresowany właśnie tajemniczymi chorobami nerwowo-mięśniowymi, które są dla niego wyzwaniem. Chyba jedyny człowiek cieszący się, że mam miastenię - miał okazję wykazać się swoimi umiejętnościami w rehabilitacji chorego na miastenię. Bardzo dobrze orientował się na czym polega miastenia, na co uskarżają się chorzy i jakie ćwiczenie są im potrzebne dla usprawnienia i podtrzymania siły mięśni. Po krótkiej rozmowie, opisaniu objawów i mojej dotychczasowej rehabilitacji (czyli żadnej) oraz przekonaniu się jakie jest moje nastawienie do roli fizjoterapeuty w miastenii - czyli brak wiedzy, nieumiejętność dostosowania ćwiczeń do moich możliwości (doświadczenie ze szpitala i sanatorium), poproszono mnie na schody bym pokazała jak chodzę w tę i z powrotem, czy przy poręczy czy nie. Po tym krótkim teście fizjoterapeuta zapewnił mnie, że on udowodni mi, iż rehabilitacja w miastenii jest możliwa. a ja po prostu jak do tej pory trafiałam na rehabilitantów, którzy może nie mają dużego doświadczenia w tych właśnie chorobach, a może też byłam zbywana bo rzeczywiście istnieje teoria, że rehabilitacji w miastenii nie ma.
       Ograniczony czas jakim dysponował  fizjoterapeuta pozwolił mu tylko na pokazanie prostych ćwiczeń oddechowych, prawidłowej techniki oddychania - tak potrzebnej umiejętności przy naszych zaburzeniach oddychania, zmęczenia mięśni klatki piersiowej, duszności. Ćwiczenia na leżąco, na siedząco, na stojąco. Z pomocą drugiej osoby jak i do wykonywania samemu. Rozciągające mięśnie, rozluźniające, proste a jednocześnie pobudzające mięśnie brzucha, przepony, klatki piersiowej, szyjne. Po prawdzie wymęczył mnie - za dużo wiedzy do zapamiętania, za mało czasu. Do tego zaczęłam nieprzyjemnie odczuwać naruszone w trakcie ćwiczeń mięśnie co nie dziwi gdy pomyślę sobie kiedy ja ostatnio ćwiczyłam - hmm, nawet nie pamiętam. Technik oddechowych dopiero teraz się uczyłam. Podobało mi się to - nie odczuwałam zmęczenia miastenicznego tylko typowo wysiłkowy. Teraz tylko codziennie powtarzać te ćwiczenia, nie zapomnieć - w końcu robię to dla siebie. Fizjoterapeuta pochwalił moje spacery, które zawsze traktuję jako formę rehabilitacji. Wspomniał też o ćwiczeniach w basenie czym się zdziwiłam wiedząc, że zabroniono mi takich ćwiczeń (w sanatorium). Ogólnie znalazłby jeszcze sporo ćwiczeń dostosowanych do mojej choroby i możliwości. Trafiłam na fachowca - przekonałam się jak może wyglądać prawdziwa rehabilitacja. Przykre jedynie to, że rehabilitacji i tak nie będę miała - prosiłam o masaże ale u nas są i kolejki i braki w osobach fizjoterapeutów. Tym bardziej doceniam nabyte teraz umiejętności do wykonywania samemu w domu.
       Podpytywałam się przy okazji innych chorych o turnusy rehabilitacyjne, formę odpłatności za nie. Są oczywiście dofinansowania PFRON ale również osobiste konto na które chętni mogą odprowadzić 1% podatku - większość z chorych właśnie z tej formy korzysta. Ja takiego konta jeszcze nie zakładałam. Ale kto wie...W tym roku np. u nas nie ma dofinansowania PFRON do turnusów rehabilitacyjnych (są jedynie dla dzieci), dobrze, że zdążyłam skorzystać z takiego turnusu w zeszłym roku.
       Zarejestrowałam się do przyklinicznej poradni neurologicznej - na listopad. Nie wiadomo czy przyjmie mnie lekarz - w końcu należę już do jednej poradni (choćby u siebie w mieście) i to wystarczyło by pojawiły się wątpliwości czy w ogóle można mnie zarejestrować. Dopiero moje tłumaczenia, że mam chorobę rzadką, z którą nie poradzi sobie "zwykły" neurolog spowodowały przyjęcie mnie na listę. W ogóle nie wspomniałam o przynależności do jeszcze jednej specjalistycznej poradni bo wiem jaka byłaby odpowiedź. Skoro już mam swoją poradnię można by się spytać po co w takim razie chcę jechać do jeszcze innej. No chcę dodatkowych konsultacji, chcę się przekonać jak leczą miastenię gdzie indziej, porównać. Nie chcę podważać wiedzy mojego lekarza ale jednak chciałabym poznać opinię innego neurologa. Chyba to nie jest złe, prawda? Choć już z góry wiem jaka może być odpowiedź drugiego lekarza klinicznego, jeżeli będzie w ogóle chciał ze mną rozmawiać - czego tu szukam, czego oczekuję skoro jestem pod opieką dobrego fachowca od miastenii? Też mogę sobie zadać takie pytanie bo czasem sama mam wątpliwości czego chcę - mam dobrego lekarza, leczy mnie jak może (chyba, bo nie mam porównania) więc o co chodzi?
       Jestem naprawdę zadowolona z tych konsultacji, z całego wyjazdu, oderwania się na parę godzin od domu. Uwielbiam takie wycieczki krajoznawcze, choćby krótkie. Kiedyś, jeszcze przed chorobą jeździło się dużo po Polsce - obydwoje z mężem i dziećmi poznaliśmy wiele pięknych miejsc. Jednak myślę, że jeszcze wiele przede mną, ja czuję się coraz lepiej i kto wie co jeszcze może się zdarzyć...

Jak to w ogóle jest - można należeć do np. dwóch poradni neurologicznych czy nie? Czy muszę rezygnować z tej do której chodzę by móc być pacjentem drugiej poradni? Nie chciałabym z niczego rezygnować...

     

www.miesnie.szczecin.pl/

http://idn.org.pl/ptchnm-warszawa/3pliki_info/proced_reh.pdf
Procedury stosowane w fizjoterapii pacjentów z chorobami nerwowo-mięśniowymi opracowane na potrzeby Towarzystwa Zwalczania Chorób Mięśni.
dr Anna Radwańska-Kapała

foto:stylowi.pl

czwartek, 31 marca 2016

Błądzę.

       Stoję w miejscu. Nic nie posuwam się naprzód. Moja wiedza o miastenii jest może ciut większa ale to wszystko. Błądzę, nie wiem czego szukać, o co pytać, jestem ślepa.
       Mogę przeglądać tysiące stron w internecie, mogę mieć 1500 książek ale jeżeli nie będę wiedziała czego szukać, jakie hasła wpisywać - do niczego nie dojdę. Potrzebuję ręki, która mnie poprowadzi. Chciałam dojść do wszystkiego sama ale moje doświadczenie z miastenią jest jeszcze małe. Potrzebuję odpowiedniego hasła, naprowadzenia czego mam szukać a znajdę. Najgorzej, że szukam tak już cztery lata i wciąż mam wrażenie, że stoję w miejscu.
       Poszukuję informacji od dnia wypisania mnie ze szpitala z diagnozą: miastenia. Od dnia, gdy przy wypisie lekarz prowadzący powiedział, że to najlepsze co zrobię - oni jako lekarze nie mają jeszcze tak dużej wiedzy o miastenii, sami wciąż się uczą (4 lata temu, teraz jest lepiej), nie potrafią  mi pomóc. Powiedział bez ogródek, że od teraz jestem skazana na siebie - i na znalezienie lekarza od miastenii i na poszukiwanie wiadomości na temat swojej choroby. Chyba tylko ciągły stan szoku w jakim byłam po tak nieprzewidywalnej diagnozie spowodował, że przyjęłam to ze spokojem. Zresztą, nie wiedziałam wtedy nic o miastenii, nie wiedziałam "z czym to się je", że to choroba na całe życie i to przewlekła, postępująca. Myślałam - co za problem, usiądę przy komputerze, wpiszę hasło "miastenia" i wszystkiego się dowiem. Bardzo szybko zaczęło do mnie docierać, że tych informacji jest mało, lekarzy od miastenii nie ma chyba wcale, a ja choruję i tak naprawdę nie wiem na co.Wtedy pomocne okazało się forum miasteników. Było to jedyne źródło informacji. Taak, początki były bardzo trudne a pomocy od neurologów żadnej - co już samo w sobie było dołujące: tu się człowiekowi świat zawalił a pomocy w tym momencie znikąd. Wszystkiego uczyłam się sama na sobie - i swojej choroby, życia z nią, zmian zachodzących w całym  moim życiu. W końcu sama znalazłam przychodnię, lekarza, z czasem zaczęło pojawiać się coraz więcej informacji na temat miastenii. Uczyłam się żyć z miastenią - lekarzom bardzo łatwo wychodzą te frazesy z ust. Jednak minęły cztery lata, niby dużo wiem ale raczej w stosunku do mojej poprzedniej wiedzy. Moja wiedza jest nadal bardzo ogólna. A ja chcę wciąż więcej i więcej. Potrzebuję informacji dotyczących leczenia, dostępnych leków, wiedzy na temat mojej osobistej miastenii, o możliwej przyczynie jej powstania, o tym co możemy a czego nie, jakie leki możemy przyjmować na nerwy, na towarzyszące nam inne choroby. Chcę wiedzy o witaminach, o tym co możemy jeść a czego lepiej unikać, itp. Dlaczego przez cztery lata nie spotkałam lekarza, który powiedział by mi o konieczności stosowania wit. C, D, E, A, o kwasie foliowym, o probiotykach  i o wielu innych sprawach? Tylko jedno powtarzane jak mantrę - trzeba nauczyć się z tym żyć! Oczywiście, przyjmuję to do wiadomości, wypracowuję jakiś system działania, ulżenia sobie w chorobie, uciekania od stresu, próbuję łagodzić skutki uboczne przyjmowanej chemii, poddaję się leczeniu. Żyję z tym i to nie jest tak, że choroba zajmuje mi całe życie. Owszem utrudnia je, zmieniła w nim wszystko ale też pozwoliła mi spojrzeć na wiele spraw z innej strony.
       By sobie ulżyć zaczęłam pisać o swojej chorobie ale też chciałam przekazać innym pozyskiwaną wiedzę o miastenii od dostępnych mi lekarzy. Mój blog jest tylko opisem mojej choroby, moich doświadczeń z chorobą. To tylko moja odpowiedź na zastosowane leczenie. Mój głos. Jest to wgląd w to jak może wyglądać choroba u kogoś. Miałam nie raz wątpliwości w słuszność pisania o swojej miastenii ale jednak uważałam, że przekazywane na tym blogu informacje zasłyszane od lekarza mogą być komuś przydatne. Jednak coraz częściej łapię się na tym, że czasem piszę głupoty a całe moje leczenie jest jakąś pomyłką. Piszę tylko o tym co tłumaczy czy mówi mi mój lekarz specjalista - a ja w niego wierzę/wierzyłam...Owszem, blog jest jakimś źródłem informacji ale nierzetelnym a nie chciałabym nikogo wprowadzać w błąd. Wnioski takie wyciągam czytając doświadczenia innych chorych, ich opinie, o tym jak są leczeni , jakie mają leki, o witaminach czy diecie - wszystko to umieszczane na facebooku, gdzie w różnych grupach dzielą się swoją wiedzą, doświadczeniem a przede wszystkim wsparciem i zrozumieniem. Obecnie jest to chyba najlepsze źródło informacji i pomocy w miastenii. To właśnie tu mam porównanie co do stosowanego leczenia miastenii w Polsce - niby podobnie ale czasem inne nazwy tych samych leków, inne podejście, inna wiedza na temat choćby leków na uspokojenie. To dzięki informacjom od koleżanek i znajomych dowiaduję się np.o kwasie foliowym, czy kwasie alfa liponowym. O tym jak radzą sobie w życiu. Tutaj podchwytuję hasła i następnie czytam o tym w internecie - jest to bardzo pomocne źródło informacji (fb). Jednak nie zawsze mam energię, siły i ochotę na jakiekolwiek udzielanie się a czasem po prostu czytając komentarze innych bierze mnie zwątpienie w moje leczenie. A może właśnie dzięki temu wiem, że czegoś w tym wszystkim brakuję, że wiem za mało i dlatego wciąż szukam, szukam. Wciąż błądzę.
       Wiedza jest coraz szersza, nas (chorych) coraz więcej  tylko jakoś pomocy od strony lekarzy nie widać.
       Fajnie by było, gdyby każdy chory dostawał od swojego lekarza książeczkę o miastenii - myślę o czymś szerszym, nie tej dostępnej, zbyt małej - choć i tak trzeba podziękować i za to. Dla mnie taka książeczka powinna oczywiście zawierać informacje o chorobie, rodzajach miastenii, etapach jej rozwoju, diagnostyce i leczeniu. Ale osobiście uważam, że powinna być rozszerzona cześć ta praktyczna, o tym jak nauczyć się z nią żyć - właśnie o tym czego możemy a czego nie, o radzeniu sobie z infekcjami, o tym jak sobie radzić gdy leki powodują rozstrój nerwowy (czyli jakie np. leki możemy brać), informacje o konieczności wspierania się zestawem witamin (czyli konkretnie jakich), jakie leki osłonowe, na cholesterol, jaka dieta. Takie typowo pomocne, praktyczne informacje, ułatwiające każdemu choremu funkcjonowanie z tą chorobą. Ale również pomocna innym lekarzom, np. rodzinnym, którzy nie bardzo wiedzą jak postępować choćby w przypadku jakieś wirusowej infekcji, jak pomóc gdy nasilają się skutki uboczne stosowanych leków, jak wzmocnić układ odpornościowy (wiem, że nasze leki mają za zadanie wyciszenie tego układu ale czy to do końca słuszne?). Książeczka powinna powstać przy pomocy chorych na miastenię bo tylko oni wiedzą co powinna zawierać, czego oczekują, jakiego typu informacji. Otwierasz i wiesz a nie siedzisz godzinami na internecie a w końcu głowa ci opada, przychodzi zmęczenie i dalej nic nie wiesz.
Tak, fajnie by było...
       No cóż, na razie szukam. Obecnie o tym co powinniśmy jeść, czego unikać i jak wzmocnić układ odpornościowy. Czytam dostępną literaturę i zaczynam się gubić. Potrzebuję czasu...
Błądzę (pewnie nie ja jedna).Wiem, że nic nie wiem. Myślę, że to jeszcze potrwa...


sobota, 26 marca 2016

Wielkanoc




Znalezione obrazy dla zapytania wielkanoc



Wielkanoc

Droga, wierzbą sadzona wśród zielonej łąki,
Na której pierwsze jaskry żółcieją i mlecze.
Pośród wierzb po kamieniach wąska struga ciecze,
A pod niebem wysoko śpiewają skowronki.

Wśród tej łąki wilgotnej od porannej rosy,
Drogą, którą co święto szli ludzie ze śpiewką,
Idzie sobie Pan Jezus wpółnagi i bosy
Z wielkanocną w przebitej dłoni chorągiewką.

Naprzeciw idzie chłopka. Ma kosy złociste,
Łowicka jej spódniczka i piękna zapaska.
Poznała Zbawiciela z świętego obrazka,
Upadła na kolana i krzyknęła: "Chryste!"

Bije głową o ziemię z serdeczną rozpaczą,
A Chrystus się pochylił nad klęczącym ciałem
I rzeknie: "Powiedz ludziom, niech więcej nie płaczą,
Dwa dni leżałem w grobie. I dziś zmartwychwstałem".

Jan Lechoń





                                                  WESOŁYCH  ŚWIĄT








wtorek, 22 marca 2016

Co z tym przeziębieniem?

       Od dłuższego czasu nie mogłam sobie poradzić z zapaleniem gardła - a przede wszystkim męczącym, suchym kaszlem. Wysuszone, czerwone gardło z ropnymi naciekami, utrudniające przełykanie, stan podgorączkowy, ból głowy. Przyznaję, zlekceważyłam to na początku wychodząc z założenia " samo przyszło, samo przejdzie" . Takie podejście do przeziębień, katarków, grypek miałam od lat, nigdy nie traktowałam tego poważnie - raczej podchodziłam lekceważąco nie traktując tego jako "choroby" , może dlatego, że nie poznałam prawdziwej grypy (i całe szczęście). W całym swoim dorosłym życiu przeziębiłam się raptem kilka razy.
       Może też dlatego zawsze wydawało mi się, nie - nawet byłam pewna, że mam silny układ odpornościowy - nigdy nie chorowałam, nie miałam na to czasu, na zwolnienia nie chodziłam. Zawsze zdrowa, żyjąca w przeświadczeniu o silnych, mocnych rodzinnych genach po tacie - od dzieciństwa tata powtarzał mi, że jestem i będę zdrowa "jak koń" - mam to po nim. Niestety, tata zmarł zbyt młodo a ja w tamtym momencie zwątpiłam w swoją siłę i zdrowie. Jak się później okazało mój układ odpornościowy nie był taki super - zaczęły pojawiać się pierwsze symptomy choroby - miastenii. Szok, niedowierzanie - ja, taka wiecznie zdrowa zachorowałam na jakąś miastenię? Dla mnie cały czas - niewyjaśniona zagadka. Czemu nie przeziębienie, grypa, zapalenie płuc tylko od razu taka choroba przewlekła? Teraz wiem, że to (między innymi) dysfunkcja układu odpornościowego (immunologicznego) odpowiada za to, czy choroba wystąpi czy nie. Widać, czegoś mu brakowało, czegoś bardzo potrzebnego do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Nie wiem co to mogło być, lekarze nie szukają przyczyn miastenii. Za to wiele razy od nich słyszałam, że obecnie mój układ odpornościowy nie istnieje, zniszczony przez chorobę z autoagresji, jak również dodatkowo przez przyjmowane toksyczne leki. Słyszałam, żeby unikać skupisk ludzkich, żeby wystrzegać się przeziębień, wszelkich infekcji. Nie słyszałam tylko jak wzmocnić osłabiony układ odpornościowy...Ani witamin, żadnej suplementacji...
       No cóż, łatwo się mówi - unikać skupisk ludzkich, chorych w domu itp. Staram się ale w domu trochę trudno. Łapie człowieka wirus nawet nie wie kiedy. Od czasu zachorowania niejednokrotnie przechodziłam raz większe, raz mniejsze przeziębienie (co dla mnie było nowym doświadczeniem), które potęgowane przez miastenię urastało do rangi drugiej, poważnej "choroby". Przekonałam się jaka to męka, jak silnie osłabia cały organizm i mięśnie. Niby nic - tylko przeziębienie. Powracające i za każdym razem wykańczające. Jak sobie z tym radzić, czym się leczyć? Oczywiście najlepiej zapobiegać ale przy miastenii to trochę trudne...Do tej pory radziłam sobie sama a i mój układ odpornościowy chyba nie był jeszcze tak słaby - radził sobie a naturalne, domowe środki na przeziębienie pokonywały je - bo przecież, my, miastenicy raczej nie możemy wspomagać się lekami, antybiotykami, tabletkami przeciwbólowymi - jedynie Paracetamol (nawiasem mówiąc, nie wiedziałam do tej pory, że i on jest aż tak szkodliwy - może być przyczyną ostrej niewydolności wątroby). Jednak tym razem było inaczej. Suchy, męczący kaszel nie dawał mi spać, osłabiał mnie całą, nie pozwalał mówić (jakbym miała przesuszone struny głosowe) ani jeść. Myślałam  - przejdzie, jednak gdy zaczęło mnie kłuć w płucach zmuszona byłam udać się do lekarza rodzinnego. W końcu mamy uważać na siebie. Lekarz osłuchał, popatrzył i stwierdził, że to jakieś wirusowe zapalenie gardła. Byłam ciekawa czy mi na to coś przepisze - i tu mnie pozytywnie zaskoczył! Wypisał mi całą listę syropów, coś do ssania, jakieś tabletki ale również - siemię lniane, wit. A+E i nalewkę propolisową! Powiem, że byłam tym zaskoczona: pierwszy raz w życiu jakiś lekarz polecił mi witaminy i siemię lniane na przeziębienie, nie mówiąc o propolisie! Może to nic nadzwyczajnego, może teraz tak wszyscy lekarze robią - ja się do tej pory z tym nie spotkałam. Czyżby jakiś nowe "wiatry" w farmacji? Powrót do korzeni? Bo nie sądzę, że to z powodu mojej miastenii - wiem co mi do tej pory przepisywano.
       I pewnie ten post by nie powstał gdyby nie ta sytuacja, te zalecenia. Z całej długiej listy leków wykupiłam tylko wit. A+E, pastylki ziołowe Porost Islandzki oraz siemię lniane i nalewkę. W domu miałam już zakupioną wit. C w proszku oraz kwas alfa liponowy. Tym zaczęłam się leczyć a jednocześnie wzmacniać organizm. Przyznaję wszystko było dla mnie nowością - np. nigdy nie miałam styczności z siemieniem. O witaminie C i kwasie alfa liponowym napiszę w innym poście. Ponieważ piszę o zapaleniu gardła podam zalecenia co do siemienia. Witaminę A+E w kapsułkach należy rozgryzać, by wypływający płyn powoli osadzał się na gardle. A siemię na suchy kaszel i bolące gardło? 2 łyżki siemienia lnianego zalać szklanką gorącej wody, odstawić na 60 minut. Pić 2 razy dziennie, miękkie nasionka powoli rozgryzać, by znajdujący się w nich śluz osadzał się na chorym gardle. Można też do zaparzonego siemienia dodać łyżkę naturalnego miodu -  powstały kisiel dzielimy na 2 -3 porcje na dzień, spożywamy razem z ziarenkami. Taki kisiel jest pomocny przy chorobach dróg oddechowych, nawilża śluzówki oraz wzmacnia układ immunologiczny. Od paru dni karmię się tym kisielem, witaminami, herbatą z dzikiej róży - i wszystko przechodzi a ja czuję się świetnie. W tym momencie dziękuję lekarzowi.
       Siemię lniane i jego właściwości, ostropest plamisty, wit. C w proszku i kwas alfa linowy - o tym wszystkim dopiero się dowiaduję, zapoznaję z dostępną literaturą. Jest to dla mnie nowość - jak widać człowiek całe życie się uczy, na swoich błędach również (w leczeniu miastenii też). Czasem się zastanawiam gdzie ja żyłam, że do tej pory nie wiedziałam o tylu rzeczach, dlaczego nikt mi nie mówił wcześniej, dlaczego tak ciężko uzyskać informacje od lekarza o potrzebnych mi witaminach, dlaczego do wszystkiego muszę dochodzić sama?
     

sobota, 5 marca 2016

Wiem, że nic nie wiem. Kontrola w poradni.

       Jak zwykle czuję pewien niedosyt, w jakiś sposób czuję się zbyta, odsunięta, dalej nie otrzymałam wyczerpujących informacji. Chcę za dużo? Myślę, że tak. Żaden lekarz nie lubi gdy przychodzi do niego oczytany pacjent, który zadaje może niewygodne pytania na które nie zawsze otrzymuje wyczerpujące odpowiedzi. Nawet nie winię lekarzy za bardzo. Przecież wiem jak niezbadana jest jeszcze miastenia, przyczyny jej powstawania, jak ograniczona jest lista dostępnych leków na tą chorobę. Wielu neurologów ma tylko ogólną wiedzę o miastenii, specjalistów jest mało, a jak już takiego znajdziemy to trzymamy się go kurczowo, jest naszą nadzieją. I ja tak robię - zawsze jadę z nadzieją na uzyskanie rady, pomocy, logicznego, fachowego spojrzenia na moją chorobę i wyjaśnienia rzeczy dla mnie niezrozumiałych. Tego co dzieje się w moim organizmie, jak temu zaradzić, jak pomóc zmęczonemu ciału i psychice, jak wspomóc i nie dać się rozwijać chorobie. Źle się czuję, jestem wiecznie słaba - czy to wina miastenii, czy branych leków? Drżą mi mięśnie - czy to miastenia czy to od sterydów i chemii? A może to coś innego? Czy terapia lekami cytostatycznymi jest niezbędna ? Co będzie gdy je odstawię, stwierdzę, że nie chcę być tak leczona? Jest jakaś alternatywa dla Endoxanu? Cenię swojego lekarza, wierzę w jego wiedzę i doświadczenie w leczeniu miastenii, ufam mu, stosuję się ślepo do jego zaleceń, jednak...Coś zaczyna zgrzytać, nie do końca mi się wszystko podoba. Za dużo myślę, oceniam, analizuję, wyciągam wnioski?
       Odstawiłam chemię. Jeszcze przed wizytą w poradni. Obawiałam się reakcji lekarza na moją może niesłusznie podjętą decyzję ale nie było tak źle. Już na wstępie powiedziałam, że nie chcę tej chemii i zadałam pytanie czy mogę jej nie brać. Przedstawiłam wszystkie skutki uboczne przyjmowanego leku, opowiedziałam jak obecnie się czuję, że nie widzę poprawy. Ja rozumiem, że może za krótko jeszcze biorę Endoxan (5 miesięcy), więc może jeszcze za wcześnie na oczekiwanie jakiejkolwiek dobrej zmiany, jednak jestem coraz słabsza, zaczynam się bać. Pani doktor stwierdziła, że nie ma problemu - odstawimy Endoxan. W końcu lek ma pomagać a nie szkodzić, mogę odpocząć od chemii. Po takim czasie przyjmowania leku powinno być już chociaż trochę lepiej a jeżeli jest tylko gorzej to nie ma się co męczyć i tego leku trzymać.
Ok, ale jest to już moja trzecia chemia i nadal żadnej poprawy. Co jest nie tak? Może organizm odrzuca ją, broni się, może za szybko podjęto leczenia tak silnymi lekami, może za duże dawki? Otrzymałam odpowiedź, że mamy do czynienia z miastenią lekoodporną.
       Co dostałam w zamian? Methotrexat EBEWE. Też chemia ale łagodniejsza (tak mi się wydawało), w dawce 1,5 tabletki na tydzień. Nie powiem, trochę się zdziwiłam bo wiem, że lek ten stosowany jest w miastenii ale gdy towarzyszy jej RZS. Może dlatego, że powiedziałam jej o bólach całych kończyn górnych, w których pomagać muszę sobie Paracetamolem. Ale nie mam RZS a przynajmniej nic o tym nie wiem, żadnych badań w tym kierunku nie miałam robionych. Możliwe, że samą miastenię leczy się tym lekiem. Na razie mam odpoczywać od Endoxanu a za jakieś dwa tygodnie rozpocząć terapię Methotrexatem. Badania kontrolne morfologii krwi raz na miesiąc - czemu nie częściej? Żadnych badań kontrolnych na wątrobę przed wzięciem tego leku?
       Kiedy następna wizyta kontrolna w poradni? W połowie października! Nowy lek a wizyta za pół roku? No ręce opadają...Akurat tutaj nie jestem odosobnionym przypadkiem, chyba wszyscy, chorujący na różne choroby tak mają. Ale i tak mnie szlag trafia.
       Przy mojej miastenii nie mogę otrzymywać żadnych leków na podwyższony cholesterol.
       Dostałam skierowanie do endokrynologa. To ze względu na bardzo niską temperaturę ciała i ciągłe osłabienie. Możliwe, że coś dzieje się z hormonami, może niedoczynność kory nadnerczy. Należy to zbadać. Najbliższy termin do tego specjalisty na NFZ znalazłam na styczeń przyszłego roku. Nawet nie byłam zaskoczona ponieważ słyszałam już jak długo się czeka na wizytę do endokrynologa. Spróbuję załatwić to inaczej.
       Najważniejsza rzecz - nie zakwalifikowałam się do programu klinicznego "leczenie przetoczeniami immunoglobulin w chorobach neurologicznych". Wydaje się - miastenia ciężka, lekoodporna, nie będzie problemu. Liczyłam na to. A jednak...Nie zakwalifikowałam się, ponieważ moje wyniki nie wykazują miastenii. Czyli: nie mam grasicy, przeciwciała niewiele ponad normę, badanie elektromiograficzne ujemne. Byłam i jestem zaskoczona. Co tam, zgłupiałam. Kolejny raz zwątpiłam w swoją miastenię. To nic, że najprawdopodobniej mam miastenię seronegatywną lub tą o niewykrytych jeszcze przeciwciałach - jest taka miastenia, figuruje w medycynie, mówią o niej specjaliści neurolodzy - nie jestem jakimś wyjątkiem. Takich miasteników jest więcej. Owszem jest zagadkowa, nie do końca wyjaśniona. Tym samym, że jest nietypowa jest trudna do zdiagnozowania a tym bardziej leczenia. Pewnie tak jest, ktoś jednak tą miastenię u mnie zdiagnozował, opisał, udokumentował, leczył. Tylko co teraz? Tacy chorzy nie mogą przystąpić do programu? Ano nie mogą, regulują to odpowiednie rozporządzenia. Nie do końca to rozumiem, tylko szkoda mi, że jednak, mimo ciężkiej miastenii nie zostałam zakwalifikowana. Może jednak warto byłoby zrobić jakieś dodatkowe badania w kierunku innych chorób neurologicznych? Sama już nie wiem nic. To mam miastenię czy nie?! Nic nie zależy ode mnie, za to ja zależna jestem od nasilenia miastenii. Wątpię już we wszystko - w swoją miastenię, w lekarza, leczenie. Wierzę, że lekarz ma problem z dostosowaniem leczenia u mnie, skoro taka jest moja miastenia, co nie znaczy, że nie powinien szukać, badać, analizować. Dlaczego ja, jako pacjent, jako chora muszę wertować setki stron na internecie by znaleźć jakiekolwiek pomocne informacje? Podpytywać się innych chorych jak są leczeni, jak sobie radzą? Tak, wiem, lekarze nie mają czasu. A ile ja mam by zapobiec choćby w niewielkim stopniu dalszemu rozwojowi miastenii?
       Co dalej? Jeszcze parę dni odpoczynku od Endoxanu i zacznę terapię nowym lekiem. Zapisałam się do Fundacji Pomocy Chorym na Choroby Mięśni - niedługo będą tam konsultacje czterech lekarzy różnych specjalności - warto pojechać, porozmawiać, może porobić badania. Muszę porobić badania kontrolne na wątrobę, jeszcze przed rozpoczęciem nowego leczenia, rozejrzeć się za endokrynologiem.
       Dużo czytam. Ostatnio "Ukryte terapie" J.Zęby. Czytam o roli witamin, diet w chorobach autoimmunologicznych - może w tym kierunku należy się zwrócić? Afirmacja zdrowia, życia. Takie tam, różne...Zawsze staram się myśleć pozytywnie.


" W literaturze ocenia się, że w ok. 15-20% przypadków z miastenią uogólnioną nie stwierdza się obecności przeciwciał AChR. Jest to tak zwana miastenia seronegatywna, która w ostatnich latach była przedmiotem badań  w wielu ośrodkach.Okazuje się, że w części tych przypadków można stwierdzić inne przeciwciała Anty-MUSK. Ich występowanie w grupie miastenii seronegatywnej szacuje się na 40-50 % a nawet 70%. Pozostaje jeszcze grupa chorych na miastenię, u których nie stwierdza się ani przeciwciał AChR ani anty-MUSK; może posiadają przeciwciała anty AChR o małym powinowactwie do receptora nie oznaczalne dostępnymi metodami lub też inne nieznane jeszcze przeciwciała, których obecnie się poszukuje"

http://docplayer.pl/7574841-Choroby-nerwowo-miesniowe-postep-wiedzy-w-ostatnich-2-latach-wybrane-zagadnienia.html







       

Trądzik posterydowy

        Budząc się rano czułam, że z moją twarzą jest coś nie tak. Jakby coś rozpierało ją od środka. Naciągnięta skóra, swędząca i piecząca...