piątek, 11 kwietnia 2014

Potęga podświadomości.

Cholera, ale mi się dzisiaj głupio zrobiło. Spotkałam na mieście dobrą koleżankę. Wiadomo buzi-buzi (dawno się nie widziałyśmy) i odwieczne pytanie "co u ciebie?", "jak się czujesz?". Nie zdążyłam jeszcze dobrze ust otworzyć by odpowiedzieć (a miałam zamiar pierwszy raz w życiu powiedzieć, że nie najlepiej), gdy pokazała mi siatkę leków jakie dopiero co kupiła w aptece. I zaczęła litanię na co obecnie choruje - a więc chory kręgosłup, problemy z tarczycą i wysokim cholesterolem (nawiasem mówiąc ja mam o wiele wyższy), ma opadniętą macicę także na dniach idzie do szpitala, robią się jej żylaki (ja przeżyłam zakrzepicę żył głębokich), popsuł jej się wzrok (od lat mam okulary a choroba pogłębia wadę wzroku), przykleja sobie plastry rozgrzewające na plecy które ją bolą itp...Stoję, słucham, naprawdę bardzo jej współczuję - przecież doskonale wiem co to znaczy być chorym - lubię ją i żal mi jej, że akurat tak się jej wszystko zwaliło na raz. Koleżanka pokazuje siatkę leków, że aż tyle musi przyjmować - i wiecie co? Głupio mi się zrobiło, bo ja MAM TYLKO MIASTENIĘ!
No bo czym tu się chwalić, z czym do ludzi?! Do tego biorę praktycznie tylko jeden podstawowy lek - bez którego nie przeżyłabym chyba dnia (to moje odczucie), no i teraz byłam na doustnej chemii i sterydach. No jest się czym chwalić? Po której stronie jest przewaga? O kim byście powiedzieli, że jest bardziej chory? Ten co ma tyle chorób i tabletek czy ten, który choruje na rzadką, przewlekłą chorobę, którą nie wiedzą jak leczyć bo akurat moja choroba jest odporna na leki? Odpowiedzcie sobie sami.
Nienawidzę skarżyć się, mówić o sobie, u mnie zawsze jest dobrze - przyznaję, może jest to rodzaj maski na twarzy (i ciężko mi z tym, dlatego między innymi zaczęłam pisać blog) - ale powiedzcie sami - kogo tak naprawdę obchodzi, że tak bardzo chorujecie, że każdy nowy poranek jest walką o dobry dzień i samopoczucie, że często leżycie jak kłoda bo na nic nie macie siły itp...Oprócz was samych i najbliższych - nikogo! Chyba, że jest to niezdrowa ciekawość.
Powiem wam, że do domu wracałam na skrzydłach! Dlaczego? Bo poczułam, że może moja choroba nie jest taka straszna - choćby dlatego, że tak mało tabletek mam - przecież po tym, też oceniamy innych, prawda? Jakoś poczułam się lepiej, energiczniej, zdrowiej. Bo mam tylko miastenię. Nie powiedziałam koleżance, że coraz gorzej się czuję, że choroba postępuje bo i po co? W tym momencie, moja choroba wydała mi się mało ważna, zresztą poradzę sobie z nią, prawda? Bo nie ma to jak potęga podświadomości...(oj, psychologia chyba się tutaj kłania, co?).

Joseph Murphy, autor światowego bestselleru "Potęga podświadomości", stwierdził wręcz, że mamy niewyczerpane rezerwy sił psychicznych "mające moc uzdrawiania ciała i duszy. Wystarczy zasiać w podświadomości pozytywne, harmonijne i życzliwe myśli, aby jej potęga pomogła w pokonaniu wszelkich kłopotów"        źródło: http://drugieserce.jaw.pl/lekarz/?potega-podswiadomosci,46
źródło obrazka: www.mmlomza.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Turnus rehabilitacyjny

           Na miastenię sanatorium nie ma. Ani z ZUS ani z NFZ. Chociaż raz udało mi się jechać do sanatorium z NFZ właśnie na miastenię. Ni...