niedziela, 3 sierpnia 2014

Maska czy takie jest życie?

Ubieram się w uśmiech, wkładam na siebie zadowolenie, humor, słońce i radość - i tak ubrana odwiedzam rodzinę, znajomych, koleżanki z pracy. Jestem wesołą towarzyszką rozmów, uważnie słucham innych, zarażam optymizmem i uśmiechem. Każdy czuje się ze mną dobrze, bo wie, że go słucham a to co powie zostanie tylko między nami. Jestem otwarta i lubię słuchać - zresztą łatwiej mi słuchać niż mówić (nie ze względu na chorobę) - tak było zawsze, po prostu jestem z tych ludzi co potrafią innych słuchać, nie śmieją się, nie oceniają, nie krytykują. Słucham innych a oni chcą tego i to im wystarcza. Bo czasem tylko tego trzeba. Czasem to tak dużo. Nie mówię o sobie, jeżeli już to zdawkowo - "tak wszystko u mnie dobrze, dzieci świetne, mąż wspaniały, radzę sobie - jakieś tam małe problemy jak wszędzie". I widzę, że to innym wystarcza, nie potrzebują więcej wiedzieć, nie wypytują bo i po co? Każdy z nas żyje własnymi problemami, tysiącami spraw ważnych i małych. Zmaga się z życiem i samym sobą. Nie opowiadam znajomym czy rodzinie o chorobie - najwyżej jakieś dwa, trzy ogólnikowe zdania  - zresztą o czym mówić, przecież wyglądam dobrze, dbam o siebie, choroby nie widać (a ludzie chcą widzieć człowieka chorego - po którym widać zachodzące w nim zmiany, tak żeby było o czym później gadać i rozpowiadać), zresztą mam tylko miastenię a oni tysiące innych chorób. I normą już jest, że zawsze są bardziej chorzy ode mnie - no cóż, przy mnie mogą się wyżalić. Im ulży, mi nie ubędzie. Mojej choroby nie rozumieją, jest dla nich dziwna - przez pewien czas, owszem byłam jakąś sensacją, szczególnie jak chodziłam cała opuchnięta od sterydów -wtedy temat był i choroba. Teraz już chyba mi nikt nie wierzy. Swoją chorobę trzymam w domu, tylko tu mogę sobie pozwolić na pokazanie jej twarzy. Dla świata (wychodzę wtedy oczywiście gdy dobrze się czuję) ubieram się w uśmiech...Zresztą "wyszłam już z obiegu" - nie pracuję, powoli tracę kontakt z dawnymi znajomymi, z niektórych sama zrezygnowałam (nie potrzebuję fałszywych przyjaciół), nie jestem już interesująca. Nie plotkuję, nie oglądam seriali, nikogo nie znam - o czym ze mną gadać? W życiu jestem obserwatorem (nie mylić z podglądactwem - ten temat jest mi obcy)- zawsze siadam z tyłu sali, wolę być ostatnia i mieć wszystkich przed sobą - bo wtedy widzę ludzi, ich twarze, ich reakcje, emocje, słyszę ich głos i czuję prawdę lub fałsz. Ludzi nauczyłam się trzymać na dystans, nie wpuszczam nikogo do mojego świata (zresztą nic ciekawego w nim nie ma, także żadna strata dla innych) - tak nauczyło mnie życie, doświadczenie i obserwacja. Nie zawsze jest mi z tym dobrze, czasem nawet bardzo ciężko, czasem chce się z kimś porozmawiać po prostu o sobie ale to są chwile słabości, nie chcę ich potem żałować. A tak ciężko jest komuś zaufać...Znacie to, prawda?
Czy nie bezpieczniej jest założyć "maskę" i mówić wszystkim, że jest dobrze? Bo np. jeżeli ma to uspokoić najbliższych to dlaczego nie? Jeżeli pomaga mi to pozbyć się wścibskich, "serdecznych "przyjaciół , znajomych - to czemu nie? Chronię siebie, uspokajam najbliższych, a mój dom jest moją twierdzą.



"Muszę zmajstrować sobie uśmiech, uzbroić się weń, schronić się pod jego opieką, mieć czym odgrodzić się od świata, zamaskować swe rany, wreszcie wyćwiczyć się w noszeniu maski". Emil Cioran

2 komentarze:

  1. Każdy człowiek jest jak księżyc. Ma swoją drugą stronę, której nie pokazuje nikomu ;-)). Mark Twain

    OdpowiedzUsuń
  2. Całkowita racja. Dziękuję Melanii.

    OdpowiedzUsuń

Trądzik posterydowy

        Budząc się rano czułam, że z moją twarzą jest coś nie tak. Jakby coś rozpierało ją od środka. Naciągnięta skóra, swędząca i piecząca...