sobota, 31 stycznia 2015

Tylko odkurzałam...

       Jestem wykończona, wymęczona, skonana, zmordowana, bez sił. Nie mam rąk i nóg, prawie nie widzę na oczy, trę je cały czas jakby miało mi to w czymś pomóc, tak samo trę czoło. Bolą mnie plecy lub kręgosłup toteż siedzę zgięta w pół.To uczucie zna i rozumie tylko chory na miastenię - bo choćby z tymi rękoma czy nogami - przecież są, tylko nie mam w nich sił, są jak bezwładne, nic w nich utrzymać nie można , trzęsą się jak galarety, tak jak i każdy najmniejszy mięsień (denerwujące uczucie) a jednocześnie czujesz jakbyś tych części ciała nie miał. Zero energii, zero sił (no nie, kłamię, już troszkę sił mam bo w końcu usiadłam do komputera by coś napisać - choć jest to w tym momencie dla mnie duży wysiłek ) - ostatnio nie miałam ani czasu ani możliwości pisania a potem to już  po prostu sił.
       Siedzę teraz i podtrzymuję głowę bo zmęczenie mięśni karku powoduje jej opadanie. Jak można tak w ogóle opaść z sił? Już troszkę zapomniałam jak to jest. A już tak fajnie parę dni się czułam, dobrze. Chyba za bardzo zachłysnęłam się tym dobrym samopoczuciem i teraz mam za swoje...
Najpierw w domu zapanowała grypa - mąż i córka leżeli jak kłody z gorączką, trzeba było się nimi zająć, pomóc, dać leki itp. Chodziłam po chałupie jak durna w maseczce na twarzy ale przecież dobrze wiem, że mamy unikać wszelkich infekcji a od chorych, przeziębionych czy osób z katarem być daleko, toteż wołałam unikać jak najbardziej wszelkich bliższych kontaktów. Ja i tak się czasem sobie dziwię że jeszcze, przy tak małej odporności organizmu, przez dwa lata nie załapałam przeziębienia czy grypy (oprócz grypy żołądkowej). No cóż, oni wyzdrowieli, mi nic nie było, czułam się bardzo dobrze no to wymyśliłam sobie porządne odkurzanie dywanu - pies linieje - piesek nieduży za to sierść wyłazi mu garściami i okropnie mnie to wkurza.  W tym momencie nienawidzę naszego psa. Wykorzystałam, że nikogo w domu nie było, ja w "pełni" sił - odkurzam. Nie trzeba było długo czekać, by poczuć pierwsze zmęczenie ale nic to, sprzątam dalej. Zawzięłam się - po prostu stara i durna jestem, ot co. Ale czasem kobiety tak mają, szczególnie jak je weźmie wena na sprzątanie. Za chwilę w trakcie odkurzania wystąpiły poty, na twarzy z gorąca czerwona cała byłam, na klatce piersiowej aż paliło z gorąca i swędziało(potem zobaczyłam, że cała czerwona jest jakby od pokrzywki czy coś), potem czułam że drży lewa powieka i zaczynają się trząść ręce. Już przemknęło mi przez głowę "oho, zaczyna się..." ale zaplanowaną robotę dokończyłam. Nie minęło dużo czasu kiedy opadła mi całkowicie powieka, zaczęłam mieć problemy z oddychaniem a zmęczenie ogarnęło wszystkie mięśnie. Położyłam się by odpocząć. Ponieważ wszystkie objawy miastenii zaczęły się nasilać, zaczęłam powoli szykować się na SOR. Ostatecznie nie pojechałam, poleżałam czyli pozdychałam i przeczekałam to najgorsze. Może i głupia jestem, źle zrobiłam, że nie pojechałam do szpitala ale po pierwsze byłam niedawno u lekarza - wyniki krwi mam świetne, tylko się cieszyć, że przy takich dawkach sterydów i Imuranie nic się złego nie dzieje, usg jamy brzusznej też nic nie wykazało - no zdrowa jak koń jestem po prostu - stwierdziliśmy z lekarzem (tylko wyglądam jak chora przez to ciągłe opuchnięcie). Po drugie leków żadnych mi nie dadzą, nic w moim leczeniu nie zmienią, jedynie co będę to pod kontrolą neurologa. Z oddechem też mniej więcej wiem kiedy reagować, doświadczenie już jakieś mam.  Przez parę godzin wymęczyłam się niesamowicie, opadałam z sił całkowicie, to uderzenie zmęczenia zrobiło ze mnie bezsilną marionetkę. Przeszło to najgorsze ale z łóżka jeszcze nie wstałam, choć zaczynam już troszkę chodzić - leżę trzeci dzień. Nie ma potrzeby jechać do szpitala. Mnie tylko jak zwykle, jak za każdym razem, dziwi fakt, że sam "atak" zmęczenia trwa stosunkowo krótko - czasem parę minut czasem dłużej - ale tak potrafi sponiewierać człowieka do ostatnich granic, że aż przerażenie bierze.
       No i szczerze powiem zaskoczyło mnie to. Choć nie powinno, w końcu mam miastenię, wiem co to jest, wiem, że lubi przyjść niespodzianie, przeżyłam takie ataki nie raz, nie dwa, nie jest to dla mnie żadna nowość a jednak... Chyba za bardzo zaufałam branym lekom, temu, że tak stosunkowo dobrze się czułam miastenicznie - nie mówię tu o samopoczuciu związanym z branymi sterydami czy moją ociężałością związaną z nadwagą, chwiejnymi emocjami - tu trzeba rozróżnić jedno od drugiego. Po prostu od dłuższego czasu nie miałam tak silnego ataku męczliwości. Owszem już 16 stycznia pisałam,że opada powieka, męczyły się szybciej np. ręce, były jeszcze inne objawy miastenii ale mogę powiedzieć słabsze niż przed rozpoczęciem leczenia Imuranem. To spowodowało, że straciłam czujność, miastenia zaczaiła się gdzieś w zakamarkach umysłu, otuliła ją mgła nadziei i przycichła bym mogła na chwilę zapomnieć, bym mogła myśleć, że wdrożone leczenie jednak pomaga mi i cieszyć się tym, że może miastenia sama sobie odejdzie. Niestety, głupie wydaje się odkurzanie, pokazało, że miastenia nie śpi, wystarczy tylko lekko ją obudzić. Ale faktem też jest, że to był mój większy wysiłek od dłuższego czasu, ja praktycznie nic w domu nie robię, pomaga córka i mąż a ja się obijam.
       W gruncie rzeczy czego ja oczekuję? Po pięciu miesiącach leczenia Imuranem i sterydami chciałabym być już zdrowa? No, cudów nie ma! Przecież powiedziano mi, że dopiero po pół roku brania Imuranu zacznę czuć poprawę a do całkowitego wyleczenia trzeba 2-3 lat (eh, to takie gadanie na pocieszenie ale człowiek potrzebuje tego, żyje nadzieją). Jestem trzeźwo myślącą osobą, umiejącą ocenić sytuację, nie czaruję się ale też zawsze byłam wieczną optymistką i teraz też myślę, że skoro już lepiej się czuję to znaczy, że przechodzi i zmierza ku lepszemu. Tylko czasem tak ciężko w ten sposób myśleć, kiedy nie wiesz czy żyjesz - wtedy to chyba w ogóle nie myślę.

Nie zaczęłam jeszcze spadać z wagi. Dalej jestem taka opuchnięta jak byłam, może tylko lekko zmniejszył mi się ten "byczy" kark. Nakupowałam sobie herbatek moczopędnych z brzozy, głogu ale jak na razie efekty żadne. Lekarz ma tylko jedno na to lekarstwo: czekać i nie jeść nic z solą.

Idę dalej leżeć. Cieszę się, że miałam już na tyle sił by zasiąść przed komputerem i napisać co u mnie. Pozdrawiam wszystkich.




czwartek, 22 stycznia 2015

Moja miastenia.

       Moja miastenia jest dziwna. Tak słyszę, za każdą wizytą w poradni neurologicznej od ponad dwóch lat. Dziwna, wychodząca poza podręcznikowe ramy dostępnej wiedzy o miastenii, o nieokreślonych , być może jeszcze nie zidentyfikowanych przeciwciałach. Na pewno wśród chorych na miastenię są również takie przypadki jak mój, lekarze na pewno się z takimi spotykają (zresztą pisze się o tym w fachowych publikacjach) dlatego nie bardzo rozumiem, dlaczego ta moja miastenia jest taka dziwna i taka trudna do leczenia. Wciąż jestem przypadkiem do dalszej diagnozy i to ciekawym.
      Rozpoznanie miastenii od początku stanowiło problem dla lekarzy - po pierwsze: miastenia jest rzadką chorobą i tym samym chorych na miastenię jest stosunkowo mało (w szpitalu, w którym określono u mnie miastenię byłam i nadal jestem rzadkim przypadkiem); po drugie: jeszcze dwa, trzy lata temu wiedza o miastenii była u lekarzy raczej podręcznikowa (mówię tu o "zwykłych", miejscowych neurologach, nie specjalistach od miastenii) - czemu zresztą nie ma się co dziwić skoro tak mało było przypadków chorych na miastenię - teraz zauważyłam, że ich wiedza jest szersza a i oni są rządni głębszej wiedzy o chorobie (i mają ją) - ale też jakoś więcej osób zaczyna na nią chorować - szczególnie młodych kobiet; po trzecie i najważniejsze: odbiegam od podręcznikowej wiedzy na temat miastenii czyli: skoro miastenia to przede wszystkim: oprócz typowych cech klinicznych są przeciwciała, grasica do usunięcia i potwierdzające miastenię wyniki badania przewodnictwa nerwowo-mięśniowego. No, niestety u mnie tego nie ma. I zaczyna się problem...
Jakoś odnoszę wrażenie, że łatwiej jest leczyć, diagnozować chorych z miastenią oczną czy np. z przetrwałą grasicą - wtedy wiadomo - tymektomia.
       Gdy zdiagnozowano u mnie miastenię, moja wiedza o chorobie była żadna, nie miałam pojęcia, że w ogóle jest coś tak takiego i jakoś niespecjalnie poczułam się wyróżniona faktem, że choruję na rzadką chorobę (z jednym nowym przypadkiem rocznie na ok. 200 tys obywateli). Byłam przerażona i tyle. Dopiero z czasem zaczęłam zbierać wszelkie dostępne informacje na temat choroby, uczyłam się jej i jak z nią żyć. Nic mi nie mówiły słowa wypowiadane przez lekarzy - grasica, przeciwciała, torakochirurg (kto to jest?) Obecnie, orientując się już co nieco w swojej chorobie, dokładnie słuchając wypowiadanych opinii różnych lekarzy mogę chyba powiedzieć dlaczego moja miastenia jest uważana za dziwną:
- wykonane badanie TK klatki piersiowej nie wykazało przetrwałej grasicy tylko drobne ogniska w tkance tłuszczowej.
Na wypisie ze szpitala napisano - celowość leczenia operacyjnego - usunięcie resztek tkanki tłuszczowej. Ale to było dwa lata temu a i opinie lekarzy dotyczące celowości tego zabiegu (w przypadku braku grasicy) i późniejszych rokowań były i są różne. Ostatecznie ustalono, że nie ma potrzeby przeprowadzenia tego zabiegu. Jakąś decydującą rolę ma też mój wiek - powiedziano mi, że w tym wieku już się tego nie robi (gdzieś czytałam, że do 50 lat),
- przeciwciała p-receptorom acetylocholiny - w normie lub lekko podwyższone.
U kilkunastu procent chorych z miastenią, z pełnymi klinicznymi objawami choroby nie stwierdza się obecności przeciwciał, głównie u chorych z oczną postacią miastenii i nazwano tę postać MG miastenią seronegatywną. Miastenię seronegatywną należy różnicować z miastenią z nieznanymi jeszcze przeciwciałami - i właśnie taką miastenię podejrzewa pani doktor w moim przypadku.
diagnostyka elektrofizjologiczna
badanie zaburzeń transmisji nerwowo-mięśniowej nie wykazało odchyleń od normy.
Do tego:
- wiek zachorowania (47 lat) - u mnie uznano ją za miastenię określaną jako miastenię o późnym początku. Obojętnie jaki lekarz, dowiedziawszy się, że mam miastenię pytał się w jakim wieku zachorowałam i stwierdzał - " to współczuję pani" (nie wiem co mają na myśli).
Zapadalność na miastenię jest nieco większa u kobiet. U obu płci obserwuje się dwa okresy życia o szczytowej zapadalności. Dwie największe grupy chorych stanowią młode kobiety w wieku 20-35 lat i starsi mężczyźni w wieku 60-75 lat.
- miastenia szybko postępująca
Ze zdiagnozowanej miastenii ocznej przeszła w trzy miesiące w miastenią uogólnioną by teraz określać ją jako późną, ciężką postać miastenii
- miastenia oporna na standardowa terapię - miastenia lekoodporna.

Wszystko to sprawia, że jestem przypadkiem do dalszej obserwacji, do przeprowadzenia dodatkowych badań, utrudnia postawienie odpowiedniej diagnozy (podejrzewano SLA), zastosowania optymalnego leczenia. Jestem tylko jednym z przypadków chorych na miastenię z nienazwanymi jeszcze przeciwciałami, na pewno ciekawym dla lekarza, takim wyzwaniem, żeby jednak znaleźć odpowiednią formę leczenia przynoszącą rezultaty, mogącą być potwierdzeniem jego wiedzy lekarskiej jak i przypadkiem do opisania. Przewiduję, że moje leczenie i diagnostyka potrwa jeszcze długo.
Takich jak ja "przypadków" jest całkiem sporo, nie jestem jakoś odosobniona - na tyle już się zorientowałam poznając chorych na miastenię, rozmawiając z nimi na temat ich miastenii jak i dzięki blogowi. Wszystko to są przypadki ciężkie do diagnozowania i leczenia. Lekarze starają się pomóc, my staramy się jakoś z chorobą radzić. Nie zawsze nam to wychodzi - mi na pewno.


"Jednakże w oparciu o posiadaną wiedzę, nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć istotnych różnic w obrazie klinicznym choroby (wczesny lub późny początek, łagodna miastenia ograniczona do objawów ocznych i ciężki przebieg z zajęciem mięśni oddechowych i incydentami przełomów miastenicznych) a także bardzo zróżnicowanej odpowiedzi na leczenie farmakologiczne". 
1wl.wum.edu.pl/sites/1wl.wum.../lek._piotr_szczudlik_-_recenzja_2.pdf

http://torakochirurgia.gda.pl/Miastenia.html
http://www.brainandnerves.com/

piątek, 16 stycznia 2015

Zniechęcenie

       Jestem jakaś zniechęcona - do wszystkiego: do mojego leczenia, do mojego rytmu dnia, do pisania itp. Niby nie mam na co narzekać - prowadzę spokojne, ustabilizowane życie, bez pośpiechu, jakiś obowiązków, dużych problemów, wydawałoby się bez stresu. Można by nawet powiedzieć, że takie wygodne to moje życie. A jednak...
       Choćby mój dzień: praktycznie moja aktywność rozpoczyna się o godz. 9 a kończy w porze poobiedniej ok. 14-15 godz. Po tej godzinie jestem już bez energii, senna, marudna. Przede wszystkim bardzo senna - idę spać, potem przerwa na kolację i znowu spanie. Także mój dzień trwa  ok. 6 godzin, czasem są dni gdy trochę dłużej. Zaczyna mnie to przerażać - bo to naprawdę szkoda dalszej części dnia, tym bardziej gdy uświadamiam sobie, że  o tej porze jeszcze niedawno byłam w pracy, a po niej szybko zakupy, dom...Dzień za dniem płynął szybko, wykorzystany praktycznie od a do z. Teraz też dni szybko mijają tylko, że tak bezpłciowo, leniwie, bezużytecznie. Coraz częściej myślę, że tak nie można przeżyć życia, że szkoda mi tych niewykorzystanych godzin gdy mogłabym coś zdziałać, coś zrobić, w coś zaangażować - przecież mam tak wiele zainteresowań i właśnie teraz zimą mogłabym poświęcić temu czas, zdobyć większą wiedzę, dokształcić się lecz niestety... I gdy już sama się mobilizuję, wyrzucam sobie, że tak tracę cenny czas, który już nie wróci (np. na spanie), gdy sama sobie nawtykam od leniwych, marudnych istot czyli psychicznie prawie jestem "zwarta i gotowa" do działania - przychodzi nagła senność i ... pora iść do łóżka. Czy to nie jest wkurzające i dołujące, zniechęcające do siebie samej i do następnego, podobnego dnia?
       Choćby moje zdrowie: od paru dni opada mi powieka co od razu mnie zaniepokoiło, gdyż był to i jest pierwszy znak, że coś źle się dzieje. Tym bardziej, że niedawno mogłam np. godzinami czytać i wszystko było w porządku a ja szczęśliwa, że mogę tyle czytać bez zmęczenia a to znaczy, że jest poprawa i odczuwam dobroczynny wpływ przyjmowanych leków. No cóż, skończyło się. Skoro opada powieka to wraca też miastenia, czuję to w każdym mięśniu, ich męczliwości, nie mogę pisać bo znowu okropnie trzęsą mi się ręce i sztywnieją palce, nie mogę dłużej siedzieć przy komputerze bo zaczyna opadać głowa i bolą oczy (i ogarnia senność), nie mogę wykonać masy prostych czynności, które jeszcze wykonywałam po świętach . Dlaczego? Możliwe, że troszkę tu mojej winy - może za szybko chciałam zejść ze sterydów. Trzy dni temu zeszłam do 23 mg dziennej dawki Encortonu i właśnie od tej pory wszystko się zaczęło - zaczęła wracać miastenia. Najpierw myślałam, że taka reakcja może być, taka prawidłowość przy zmniejszaniu sterydów ale gdy objawy miastenii zaczęły się nasilać a ja zaczęłam być coraz słabsza to już jest niepokojące. Tym bardziej, że przy dawce 25 mg było wszystko jak najlepiej, czułam się wyjątkowo dobrze psychicznie i fizycznie (wszyscy w domu zauważyli poprawę, mówili, że już tak się nie męczę), co wpływało na moje dobre samopoczucie, humor, pogodę ducha (oprócz paru nieprzyjemnych dni o których pisałam). Postanowiłam więc porozmawiać ze swoją Panią Doktor, może się dodzwonię? Udało się i się dodzwoniłam! Co mam zrobić? Wrócić do dawki 25 mg (w ogóle to najlepiej się czułam przyjmując 30 mg Encortonu dziennie)! Widocznie była to dla mnie odpowiednia, dobra dawka Encortonu, przy której czułam się dobrze a objawy miastenii tak nie występowały. Muszę dłużej zostać na takiej dawce co przedłuży automatycznie czas trwania sterydoterapii ale co również znaczy (jak dla mnie), że bez sterydów nie mogę być i kto wie jak długo jeszcze na nich będę, nie poprawia się wcale mój stan zdrowia jak mi się wydawało skoro malutkie zejście z przyjmowanej dawki od razu wywołuje skutki uboczne. Czyli po prostu to leczenie nic nie daje - przynajmniej na razie. Ale mam być cierpliwa. No i znaczy to też, że moja waga nie drgnie a zespół Cushinga zbliża się do mnie wielkimi krokami. Czy nie jest to stresujące, wywołujące zniechęcenie i źle wpływające na całą mnie?
       Choćby wyjście do miasta: Czasem trzeba załatwić sprawy w urzędzie czy w banku, trzeba być osobiście - niby nic, normalka a jednak dla mnie wysiłek i jakie to męczące i przykre. Nie ma różnicy czy idę sama piechotą czy ktoś mnie podwozi - wchodząc do budynku przedstawiam już obraz"nędzy i rozpaczy" - cała czerwona na twarzy (bo mi gorąco), pot się ze mnie leje (nie jest to przyjemne uczucie gdy czujesz, że leci ci po plecach), kropelki potu nad ustami, na czole, grzywka aż przyklejona do czoła, do tego ta opuchlizna. Z makijażu już zrezygnowałam, bez sensu nakładać coś co ma mi spływać po twarzy - wstyd mi wyjść samej ze sobą - źle się z tym czuję. Nie daj Bóg, żeby gdziekolwiek była kolejka, przeżywam wtedy koszmar, okropnie się męczę (wczoraj w banku oko mi padło). Z podpisaniem się na dokumencie mam też problem - ręce się trzęsą, piszę powoli. Na pewno zwracam na siebie uwagę, na pewno widać, że jestem chora ale wiadomo, nikt nie przepuści cię w kolejce, nikt nie ustąpi miejsca - no cóż, trzeba zacząć wykorzystywać legitymację niepełnosprawnego - może to coś da? Chociaż w banku nie bardzo pomogło...Na poczcie też ale odniosłam wrażenie, że to raczej wina ludzi stojących w kolejce niż pracowników - to ci kolejkowicze są bardzo niemili. Nie lubię już wychodzić na miasto ani do pobliskiego sklepu - wracam umęczona, spocona, bez humoru, muszę po takiej "wyprawie" położyć się odpocząć albo i pospać. Czy tak powinno być po kilkumiesięcznym nowym leczeniu? Czy nie jest to zniechęcające?
No ale jak mówi pani Doktor "moja miastenia jest dziwna".
Nawiasem mówiąc na spacer , choćby krótki wychodzę prawie codziennie, bez względu na pogodę - to już jak nawyk, uspokaja mnie to, doprowadza do równowagi, wycisza.
Tak więc wróciłam do 25 mg Encortonu - na jak długo nie wiem ale jeżeli mam przy tym czuć się dobrze a o miastenii zapomnieć choćby na trochę to warto (tak do końca nie jestem tego pewna).

Rozpisałam się trochę (ale nie pisałam jakiś czas), kończę już bo okropnie trzęsą mi się ręce, bolą palce, głowa zaczyna opadać a oczy same się zamykają.



piątek, 9 stycznia 2015

Schemat postępowania w schorzeniach mięśni

       Osoby dotknięte chorobami mięśni to grupa ludzi o zróżnicowanym stopniu niepełnosprawności ruchowej. Od tych, po których na pierwszy rzut oka trudno dostrzec chorobę, do osób potrzebujących całodobowej opieki specjalistycznej. Choroby nerwowo-mięśniowe to wiele chorób o różnym przebiegu klinicznym: rdzeniowy zanik mięśni (SMA), dystrofie mięśniowe, wrodzone miopatie oraz rzadkie nabyte choroby mięśni, jak miastenia, zapalenia nerwów obwodowych, zapalenie mięśni. Objawy wynikają z zaburzenia funkcji mięśni szkieletowych. Główne problemy pacjentów z chorobami nerwowo-mięśniowymi nie dotyczą jedynie zaburzeń w poruszaniu się, ale także w jedzeniu, połykaniu i oddychaniu.Na pewno są to choroby rzadkie i stanowią ogromny problem. W efekcie uszkodzenia dochodzi do osłabienia mięśni, wiotkości, osłabienia lub zniesienia odruchów. Jak w każdych schorzeniach, żeby móc w przyszłości odpowiednio zaplanować proces leczenia i rehabilitacji, najważniejsza jest prawidłowa diagnoza. Ponieważ choroby te atakują układ ruchowy, nerwowy, oddechowy i inne, chorzy wymagają kompleksowej diagnozy począwszy od specjalisty neurologa po kardiologa, ortopedę, reumatologa, urologa, pulmonologa, chirurga po fizjoterapeutę, psychiatrę czy psychologa.
       Postępowanie w procesie leczenia jak i postawienia odpowiedniej diagnozy oparte jest więc na współdziałaniu wszystkich tych lekarzy. Ułatwia im to opracowany schemat postępowania w schorzeniach mięśni, jasno i czytelnie określający tok postępowania i kontroli, wskazań dla pacjenta czy też zakazów lub możliwych działań niepożądanych w danej jednostce chorobowej. I tak. np. dla interesującej nas miastenii aktywna fizykoterapia jest raczej niewskazana i może okazać się nawet niebezpieczna.
Zresztą zobaczcie sami...






Żródło:http://idn.org.pl/tzchm-warszawa/ciekawe/chor.pdf

wtorek, 6 stycznia 2015

Mój motywator dietetyczny i Encorton.

       Podoba Wam się ta przemiana? Mi bardzo - bo to znaczy, że jak się chce to można. A ja chcę zejść powolutku z mojej obecnej wagi i własnie tą metamorfozę wybrałam jako swój motywator dietetyczny. Co patrzę na nią, widzę siebie teraz i za parę miesięcy. Jeszcze się pocieszam, że mi to nie zajmie dużo czasu ponieważ "aż" tak źle nie wyglądam w punkcie startowym. Inna sprawa czy w ogóle mi się to uda, czy będę mogła trochę schudnąć, czy moja miastenia pozwoli mi wyjść kiedyś ze sterydów, które to właśnie są bezpośrednią przyczyną przybrania na wadze. Jak na razie bez sterydów ani rusz, jak będzie za miesiąc, dwa? Ale spróbować nie zaszkodzi, prawda? Dla mnie to będzie to taka zabawa i próba silnej woli. Nie zamierzam tego robić na siłę, stosować jakiejś specjalnej diety, jakoś bardzo przeżywać faktu, że jednak się nie udaje, że może potrwa to dłużej, Po prostu chcę spróbować. Nie jest to moje postanowienie noworoczne czy jakiś głupi wymysł. Myślę, że ważne jest w tym wypadku moje nastawienie - nie brać tego bardzo na poważnie i nie traktować jako porażki (gdy się nie uda), ponieważ to zdrowie jest najważniejsze i wyjście z choroby ale z drugiej strony robię to właśnie dla swojego zdrowia, gdyż nadmierna waga przyczynia się do powstawania innych chorób, które już odczuwam. I jak tu pogodzić te dwa fakty?
       Ile przytyłam od czasu rozpoczęcia leczenia Encortonem? Jeszcze w sierpniu ważyłam 63 kilo, teraz po 5 miesiącach sterydoterapii ważę 76 kilogramów. Jedni mogą powiedzieć - to nie tak dużo bo ja przytałam/em więcej - dla innych to jednak będzie zbyt wiele. To tylko 5 miesięcy leczenia , nie objadania się przy tym (jedynie na początku, przez jakiś miesiąc miałam okropny apetyt na wszystko ale starałam się pilnować a waga i tak wciąż szła w górę, niezależnie ode mnie - teraz mogę w ogóle nie jeść, nie chce mi się), co będzie przy dłuższym leczeniu tym lekiem? Już wychodząc ze szpitala po przełomie miastenicznym, gdzie zaserwowano mi od razu 70 mg Encortonu dziennie zaczęłam się zaokrąglać na twarzy. Z czasem waga zaczęła przybierać a ja zaokrąglać się coraz bardziej - na twarzy, szyi, ramionach, brzuchu. Było to skutkiem zbierania się wody w organizmie, całkiem normalna reakcja przy braniu sterydów. Pod koniec września byłam na dziennej dawce 55 mg, w połowie listopada na  49 mg. Jednak wciąż przybierałam na wadze, cały ten czas źle się czułam, słaba, taka bez życia, wciąż zmęczona i bardzo senna, wiele dni po prostu przeleżałam w łóżku. Znajomi i rodzina zauważyli zmianę w moim wyglądzie - na gorsze - większa opuchlizna, byczy kark itp. To wtedy wyszło podejrzenie zespołu Cushinga. W połowie grudnia ważyłam 75 kg. Dopiero gdy zeszłam po świętach na 30 mg odżyłam, owszem byłam i jestem wciąż senna ale jakby silniejsza, męczliwość już mi tak nie doskwiera i czuję się "zdrowsza". Przyczyną mojego lepszego samopoczucia mogą być brane leki ale też właśnie zejście ze zbyt dużej dawki Encortonu. Tylko waga nie stoi w miejscu. Według wszelkich prawideł i zdania mojego lekarza, już od jakiegoś czasu powinnam lekko spadać na wadze a opuchlizna z całego ciała schodzić. Jak na razie nic takiego się nie dzieje - chociaż jakbym zauważyła, że coś zaczęło się dziać- mam jakby troszkę mniejsze policzki - oczy mam już większe i widać mi cienie pod oczami.
       Od kiedy zacznę faktycznie tracić na wadze? Gdy moja dzienna dawka Enortonu będzie wynosiła 20 mg - wg. lekarza od tego momentu, co jakiś czas jeszcze zmniejszając ją powinnam już zauważyć powolny spadek wagi. Jeżeli od tego czasu waga nie zacznie spadać będzie to znak, że mam zespół Cushinga i moja chęć schudnięcia nie będzie miała tu nic do rzeczy. Wtedy będę tylko walczyć, by jeszcze bardziej nie przytyć ale o szczupłej sylwetce będę mogła tylko pomarzyć...Jak powiedział lekarz - wtedy ścisła dieta. Do tej chwili czyli do dawki 20 mg mam jeszcze czas, myślę, że pod koniec stycznia powinnam na niej już być i wtedy się wszystko wyjaśni. No i jeszcze sprawa dalszego leczenia Enortonem - całkiem możliwe, że nie będę mogła zejść z niego całkowicie, że może powrócić nawrót choroby i będzie dalsza potrzeba stosowania go, może jedynie w mniejszych dawkach - także ze zeszczupleniem mogą być problemy. Oczywiście mam cichą nadzieję, że jak już "zejdzie " ze mnie zebrana w organizmie woda to ubędzie mi od razu z 5 kilo i wtedy zostanie mi już niedużo do zrzucenia (choćby do 67 kilo). Bo stosowanie jakichkolwiek diet nigdy nie było moją dobrą stroną.
       Dlaczego tak dążę do zrzucenia zbędnych kilogramów i o tym piszę? Przecież moja obecna waga nie jest znowu taka straszna, nie ma co wyolbrzymiać problemu! Właśnie dla swojego zdrowia. Przynajmniej ja tak to rozumiem, lekarz mi tak radzi, jak również przeczytana do tej pory lektura dotycząca miastenii. Ja wiem, że musimy się zdrowo odżywiać, dostarczać osłabionemu organizmowi odpowiednich składników, witamin, że mądrze poprowadzona dieta wspomaga system odpornościowy i może pomóc w walce z symptomami łączonymi z danym zaburzeniem oraz zwiększyć szansę na/czy przedłużyć remisję. Pamiętajmy, że mówię tu cały czas o dobrze zbilansowanej diecie, o zmianie w dotychczasowych nawykach żywieniowych, o zdrowej żywności a nie o dietach oczyszczających  czy typu "jak schudnąć 5 kg w 4 dni". 
A więc dlaczego? Mi po prostu moja waga przeszkadza w : oddychaniu, chodzeniu, ubieraniu się, zakładaniu butów, schylaniu, wchodzeniu po schodach, szybciej się męczę, mocniej pocę. Do tego puchną mi nogi, mam problemy z układem krążenia, sercem, ciśnieniem, zbyt wysokim cholesterolem, podejrzenie zespołu Cushinga. Jeżeli nie zadbam o siebie może być tylko gorzej a ja chcę jeszcze sobie dobrze, spokojnie i długo pożyć.                                                                             Trzeba tylko: samodyscypliny! samokontroli! diety! aktywności fizycznej dostosowanej do swoich możliwości! To nieduża cena jaką płaci się za polepszenie jakości życia czy spowolnienia rozwoju choroby lub szansy na remisję. Po prostu trzeba wziąć się za siebie - tak łatwo się mówi i pisze, gorzej to wychodzi w życiu...(oj, już widzę, że będzie trudno).
Chcę zaznaczyć, że moja nadwaga nikomu nie przeszkadza, ani mężowi (jak mówi, kochanego ciałka nigdy za dużo) ani rodzinie, każdy też rozumie z czego to wynika. Także nie jest to podyktowane względami estetycznymi czy głupim widzimisię. Ja rozumiem to jako dbanie o swoje zdrowie a wy?

źródło motywatora: stylowi.pl

sobota, 3 stycznia 2015

Huśtawka nastrojów.

       Rozniesie mnie, szlag mnie trafi albo cholera weźmie!  Od rana tak mnie nosi jakiś wewnętrzny niepokój, tak trzęsie się każdy najmniejszy mięsień, drażni, nadpobudliwa jestem , nerwowa i agresywna. Nie potrafię tego rozładować, tłumię to w sobie a jak już nie mogę odgrywam się na innych, warczę na nich, dogryzam, gram sobie i innym na nerwach. Zresztą rodzina od razu widzi, że coś ze mną nie tak - na tyle poznali już chorobę, moje zachowania, zmiany chorobowe ujawniające się od razu na twarzy w wyniku nasilenia objawów miastenii czy nagłej zmiany nastroju (opadające powieka, męczliwość, podtrzymywanie głowy, czy właśnie mimika). Obserwują mnie już od rana gdy tylko pojawiam się wśród nich by zobaczyć czy przewidzieć jaki dzisiaj będę miała dzień, w jakim jestem stanie i tym samym czy będzie to dzień spokojny czy odwrotnie ( i dla nich i dla mnie).
       Dzisiaj dzień wybuchowy! Wszystko mnie drażni i wyprowadza z równowagi - pogoda, za głośno grający telewizor (wg. mnie); głupkowaty program tv; drażni mnie rozmowa; trzaśnięcie drzwiami, każdy najmniejszy hałas; denerwuje mnie to, że jestem taka nieprzyjemna i że nie potrafię sobie z tym poradzić. Do tego nie znam przyczyny dzisiejszego zachowania, spałam przecież dobrze, wstałam wypoczęta a tu już wychodząc z mojego pokoju wiedziałam, że ten dzień będzie okropny - i to też mnie dodatkowo frustruje, pogłębia jeszcze to uczucie rozstrajające nerwowo.
       Dla mnie osobiście jest to bardzo przykre bo nie dosyć, że tak dokuczliwe czysto fizycznie to drażniące psychicznie dla mnie i dla osób będących ze mną. Im jest przykro, że tak się np. do nich odzywam ale też widzą, jak ja się tym po prostu męczę. Zresztą gdy czuję, że akurat dzisiaj będę miała taką huśtawkę nastrojów ostrzegam wszystkich, mówię, że dzisiaj mam jeden ze złych dni. Starają się to zrozumieć, najlepiej jest jak po prostu wszyscy schodzą mi z drogi ale czy choroba, jej wpływ na psychikę, leki - sterydy są usprawiedliwieniem na moje przykre zachowanie, na powiedziałbym nawet agresję (jestem z natury spokojnym człowiekiem)? I ta zmiana w charakterze, w tej zmianie nastrojów tak niezależnych ode mnie też mnie denerwuje.
       Chyba najgorsze jest to, że trzęsie się wtedy każdy mięsień - bardzo przykre uczucie, denerwujące, takie "rozwalające" od środka. Miastenia jest chorobą nerwowo-mięśniową, więc tym sobie tłumaczę powiązania mięśnie - nerwy, jedno na drugie wywierające tak duży wpływ. Na nasze emocje ma wpływ też pogoda a ta akurat jest okropna. Sterydy - takie dawki i czas, przez który je biorę, leki immunosupresyjne i do tego zespół Cushinga muszą skutkować działaniami niepożądanymi a takimi są duże zmiany nastrojów mają wpływ na psychikę. Wszystko to razem wzięte od czasu do czasu uzewnętrznia się, owocuje i jest determinantem takiej huśtawki nastrojów. Tak sobie to tłumaczę.
       Przyznaję, nie zawsze sobie z tym potrafię poradzić. Czasem nie wiem jak - nic mnie nie uspokaja. Ale z reguły wszyscy bierzemy na przeczekanie, aż mi przejdzie. Ja zamykam się w pokoju, w całkowitej ciszy, przy zasłoniętych oknach, czasem jeszcze zakładam słuchawki na uszy bo każdy najmniejszy hałas dochodzący z domu wprawia mnie od nowa w nerwy. Najlepiej wtedy usunąć się wszystkim z drogi i po prostu zasnąć. I tak mam zamiar zaraz to zrobić , oczy same mi się już zamykają.

obrazek:www.kukartka.pl

czwartek, 1 stycznia 2015

Dieta zalecana w chorobach mięśniowych.

        Pojedliście sobie przez cały ten okres świąteczno - noworoczny? Skusiliście się na kawałek ciasta, pysznego mięska, pasztetu czy bigosu (z reguły tłustego, takiego "bogatego")? Ja może nie tyle się najadłam co napróbowałam przygotowując wszystkie potrawy i ciasta. Teraz mam lekkie wyrzuty sumienia bo np. ciasta nie powinnam w ogóle jeść ale jednak musiałam pierwsza je spróbować choćby dlatego, żeby się przekonać czy są zjadliwe (dobrze się usprawiedliwiam?). No, cóż święta rządzą się swoimi prawami - troszkę ale nie dużo sobie pozwoliłam, teraz czas na prawidłowe odżywianie się zalecone przez lekarzy w chorobach mięśni.
       Choroby nerwowo-mięśniowo-szkieletowe (choroby mięśni) są bardziej rozpowszechnione niż inne typy chorób przewlekłych, a większość z nich jest przyczyną bólu, co powoduje pogorszenie jakości życia. Odpowiedni model odżywiania tzw. leczenie żywieniowe ma kolosalne znaczenie dla dobra chorych, może wpłynąć na redukcję bólu i zapalenia, a także prawidłowo wspierać funkcje mięśniowo-szkieletowe. Zarówno kontrola liczby kalorii, jak i dostarczanie ich w postaci odpowiednich posiłków, są ważnymi czynnikami w leczeniu tych chorób ponieważ nadmierna waga zwiększa obciążenia mechaniczne stawów, pogarsza funkcjonowanie mięśni, przyczynia się do osteoporozy, obciążenia kręgosłupa, osłabienia całego układu nerwowo- mięśniowego.
       Chciałabym Wam dzisiaj przedstawić dietę opracowaną przez lekarzy z Kliniki Neurologicznej CSK AM w Warszawie na potrzeby osób z chorobami mięśni.



                             Dieta zalecana w chorobach mięśni

              Lekarze zalecają dietę lekkostrawną z dodatkiem witamin: A, C i E.

              Z diety należy wyłączyć tłuszcze zwierzęce nasycone (smalec), ostre przyprawy.

              Należy ograniczyć: cukier, słodycze, potrawy mączne (kluski, makarony itp.).

      Zalecane jest:


     · Pieczywo ciemne gruboziarniste (chleb sojowy, słonecznikowy lub podobne),

     · Twaróg - codziennie,

     · Mięso chude, najlepiej gotowane lub duszone, rzadziej smażone na oleju,

     · Ryby chude (dorsz, kergulena, mintaj) najlepiej gotowane lub duszone, pieczone,

       rzadziej smażone - korzystnie 3 razy w tygodniu,

     · Kiełki pszenicy jako dodatek do surówek,

     · Sok z marchwi (jeżeli dostępna jest marchew z gleby nie nawożonej nawozami

       sztucznymi),

     · Owoce: jabłka ze skórką, banany, pomarańcze, truskawki,

     · Miód do słodzenia napojów zamiast cukru.


Dieta taka nie spowoduje przyrostu wagi ciała. Dostarczy odpowiednią ilość białka,

uzupełni ilość karnityny (ryby), dostarczy w sposób naturalny witaminy (wit. E w kiełkach

pszenicy, wit. A w soku z marchwi, wit. C w owocach) oraz potas (banany).



Opracowane przez lekarzy z Kliniki Neurologicznej CSK AM w Warszawie
źródło: http://idn.org.pl/ptchnm-warszawa

Trądzik posterydowy

        Budząc się rano czułam, że z moją twarzą jest coś nie tak. Jakby coś rozpierało ją od środka. Naciągnięta skóra, swędząca i piecząca...