piątek, 24 kwietnia 2015

"Złapałam wilka"

 Miałam pisać o czym innym - przyznano mi w końcu dofinansowanie do turnusu rehabilitacyjnego - ale nie mogę o niczym innym myśleć jak o bieganiu co chwilę do łazienki. "Złapałam wilka" - tak się kiedyś mówiło na zapalenie pęcherza moczowego. Mnie złapało, parę dni temu.  Akurat ładna pogoda była, na podwórku się posiedziało... No i mam. Wzięłam Urofuraginum ale zaczęło kołatać mi serce, kręcić się w głowie to przestałam brać. Robiłam nasiadówki, piłam sok z żurawiny i przeszło. Tak mi się wydawało, bo nie odczuwałam żadnych problemów. Chwilowo przeszło by dzisiaj znowu powrócić chyba ze zdwojoną siłą. Matko, nie wiedziałam, że to tak wykańcza człowieka. Nie miałam jeszcze tego typu doświadczeń, takiej infekcji w miastenii. W ogóle chyba miałam zapalenie pęcherza jak dzieckiem byłam, bo później nie pamiętam.
Ja nie wiem czy w tym wypadku jest sens wychodzenia z toalety - co wyjdę zaraz wracałabym z powrotem , tak silne jest parcie na cewkę moczową. Do tego ból, aż jęczę oddając mocz. Chodzę już zgięta w pół, bolą plecy (nerki?), powieka zaczyna opadać, słaba zaczynam się robić. Wszędzie już odczuwam tą głupią, nieprzyjemną infekcję. Zaraz nie będę miała siły sama wstać i wyjść z toalety
( a przecież cały dzień czułam się dobrze, boleć zaczęło mnie jakieś dwie godziny temu). No, niestety pojawiła się krew w moczu - mąż zawozi mnie do dyżurującego lekarza. Nie mogę w takim razie dłużej zwlekać!
Na razie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trądzik posterydowy

        Budząc się rano czułam, że z moją twarzą jest coś nie tak. Jakby coś rozpierało ją od środka. Naciągnięta skóra, swędząca i piecząca...