niedziela, 7 września 2014

Dzięki chorobie...

     Co za cudowne, piękne, wrześniowe dni! Zachwycona jestem nimi, chwytam je w ręce, delektuję się nimi. Słońce, ciepło (nawet gorąco), bezchmurne niebo, czasem niewielki wiaterek, głośne bzyczenie pszczół, przelatujące motyle, kwiaty i chwasty w ogrodzie - wszystko to sprawia że cieszę się życiem, dniem, porankiem.
     Dzień zaczynam od wczesnego podziwiania wschodu słońca - budzę o o 3-5 rano i nie mogę już spać. Wtedy robię gorącą herbatę, otwieram okno, przysuwam fotel, opatulam się kocem i obserwuję niebo, to jaki nadchodzi dzień, obserwuję budzący się dzień, słucham ciszy a następnie powoli budzących się domowników. Ten czas jest mój, nie szkoda mi o tej porze wstawać - choć wiem, że już po godzinie 17 będę wykończona, zmęczona i będę musiała się położyć. Po przełomie zmienił się mój czas wstawania - zrobiłam się słowikiem.Na początku męczyło mnie to ciągłe tak wczesne budzenie się i niemożliwość ponownego zaśnięcia, zła byłam na to, teraz ciesze się, wykorzystuję ten czas po swojemu, czytam ciekawą książkę i nie uważam go za zmarnowany.
     Wychodzę na dwór, na spacer i "wącham" naturę, czaruje mnie zapachami końca lata, kolorami kwiatów, sadów, zieleni. Po drodze zbieram rośliny na suchy bukiety by móc zatrzymać ten letni czas na pochmurne, jesienne dni. Idę z uśmiechem w środku i z uśmiechem do ludzi bo dobrze mi, bo w pełni odczuwam piękno odchodzącego lata, tego co mnie otacza, co mogę zatrzymać w sercu, tego co mnie w tym momencie cieszy, rozgrzewa mnie to ciepło. Cieszę się każdą dobrą minutą spędzoną na świeżym powietrzu, rozkoszuję się nią. Wystawiam twarz na promienie słoneczne by chwycić jeszcze trochę opalenizny, ogarnia mnie spokój i cisza ( ta wewnętrzna, tak potrzebna na co dzień).
     Jest mi po prostu dobrze. Lubię tak jak dziś być sama, sama spacerować - dzisiaj wyszłam bez opieki - dopiero wtedy czuję wszystkie smaki natury, odczuwam je wszystkimi zmysłami, odbieram inaczej piękno przyrody, ciepło, zaglądam do ogrodów, szukam inspiracji dla swojego ogrodu ale też dla siebie samej ( i pomyśleć, że jeszcze nie dawno opuszczałam całe stronice w książkach opisujące piękno przyrody- to było takie nudne).
     W takie dni jak dziś czuję, że żyję, że jestem, dziękuję chorobie, że tak bardzo wyczuliła mnie na najmniejsze radości dnia codziennego, że zauważam to co małe a co składa się na dobry, spokojny dzień. Myślę, że to coś cennego co dała mi choroba, czego może przedtem nie zauważałam czy nie przeżywałam tak bardzo z braku czasu, z nadmiaru obowiązków, z tego pośpiechu by ze wszystkim zdążyć, by wszystkich zadowolić. Choroba a teraz przełom miasteniczny spowolniły rytm życia, dużo w nim namieszały, zmieniły je całkowicie, spowodowały izolację, lęk, zagubienie, stres, dodatkowe problemy związane bezpośrednio z chorobą, z tym jak się czuję, jak od nowa trzeba nauczyć sobie radzić, z brakiem pracy. Czasem jest tak bardzo ciężko... Ale dały mi coś innego - dały mi siebie -  wgląd w moje życie, w to jaka jestem, czego jeszcze chcę i oczekuję.
Może to głupie co piszę, może się starzeję, może robię się sentymentalna, może to tylko emocjonalna huśtawka towarzysząca sterydom a może wychodzę z cienia - ale takich dobrych dni nie mam w życiu dużo dlatego cieszę się nimi. Kto wie co będzie jutro?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trądzik posterydowy

        Budząc się rano czułam, że z moją twarzą jest coś nie tak. Jakby coś rozpierało ją od środka. Naciągnięta skóra, swędząca i piecząca...