środa, 7 maja 2014

Opadnięta powieka - moje małe przemyślenia...


Opadnięta powieka to znak, że coś się dzieje(opisywałam już to w poprzednich postach). Tym razem to tylko zmiana pogody - już wczoraj wieczorem "czułam to w kościach". Jak innych bolą stawy na zmianę pogody, tak u mnie to jest opadnięta lewa powieka. Dochodzi do tego lekkie osłabienie mięśni kończyn górnych i dolnych, uczucie kołysania w głowie i zawroty, jest to trochę uciążliwe ( no czytać za bardzo się nie da a i wychodzić na miasto jest bez sensu) - atrakcyjna to wtedy nie jestem - ale reszta w porządku. Da się żyć, powolutku wykonywać obowiązki domowe,ma to też swoje plusy - jest to czas na rozmowę z dziećmi, posłuchanie muzyki - widząc jak wyglądam dogadzają mi, nie karzą nic robić, nie muszę silić się na lepszy obiad, mam spokój, gorącą kawę przy sobie a i coś słodkiego się znalazło. Mogę sobie bez wyrzutów sumienia dłużej poleżeć w łóżku, nigdzie mi się nie spieszy.
No cóż, trzeba coś optymistycznego znaleźć w tym częstym opadaniu powieki, poszukać tego dobrego co z choroby wychodzi, bo inaczej człowiek by zgłupiał, zrobił się jeszcze bardziej marudny, upierdliwy, pełen żalu i pretensji - a to w niczym nie ułatwia życia. Przecież na co dzień, mamy tyle problemów, kłopotów małych i dużych (wiadomo, biednemu zawsze wiatr wieje w oczy), przez co wszyscy stajemy się zgorzkniali, zbyt mało uśmiechamy się do siebie czy rozmawiamy ze sobą. Wszędzie, gdzie się nie obrócę- tematy główne w rozmowie  to brak zdrowia, pracy, lekarze, ZUS, polityka itp...I tak się nakręca spirala wzajemnej niechęci, zazdrości, zamykania w domach, brak zaufania, wszędzie ten brak szczerości i ciągłe narzekanie. Ja dobrze wiem, jak życie potrafi dać w dupę, jak ciężko związać koniec z końcem, jak często człowiek się poddaje by móc od nowa powstać, jak szybko ucinane są skrzydła - nim jeszcze dobrze się rozwiną, jak potrafimy być nieudolni w życiu - przecież rodzice chowali nas na dobrych, uczciwych , szczerych ludzi - ale nie zawsze mówili, jak życie jest ciężkie. A gdy do tego dochodzi choroba - nie zawsze chce się żyć.
Na co dzień potrzebujemy dobrych, miłych słów, tych małych serdecznych gestów, akceptacji i zrozumienia, docenienia i wiary w nas, przyjęcia nas takich jakimi jesteśmy, przytulenia, kochania, miłości. A więc dlaczego czasem tak trudno nam to okazać? Dlaczego łatwiej przychodzi nam ranienie się niż przytulenie? Dlaczego czasem trudno jest powiedzieć komuś coś miłego? Oczekiwać tego od drugiej osoby  a samemu nic w tym kierunku nie robić? Czy choroba i złe samopoczucie usprawiedliwia? Myślę, że nie...
Leżę sobie słaba, rozmyślam (chyba już za długo, głupie myśli mi przychodzą do głowy), narzekam na chorobę ale próbuję znaleźć w niej coś dobrego, szukam czegoś optymistycznego, co dobrego wyszło z choroby i troszkę tego jest (mój nowy dom i ogród). Chcę skończyć ten leniwy dzisiejszy dzień - pozytywnym myśleniem. Trzeba sobie powiedzieć- tyle lat opadania powieki - był czas przyzwyczaić się. No, niestety nie przyzwyczaiłam się, powieka nadal się nie podnosi - ale dzisiaj to nieważne...
Piję kolejną kawę i myślę, że mimo wszystko to był dobry dzień.

Ps.Coś na zdjęciu żółta wyszłam - ale to złe światło, nie żółtaczka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trądzik posterydowy

        Budząc się rano czułam, że z moją twarzą jest coś nie tak. Jakby coś rozpierało ją od środka. Naciągnięta skóra, swędząca i piecząca...