piątek, 5 czerwca 2015

Odpoczywam...bo się wybawiłam.

       Co robię? Czerpię słońce huśtając się na hamaku, przesiadając się na huśtawkę, leżąc na leżaku. Odpoczywam, relaksuję się , korzystam ile się da z tych promieni słonecznych, które w końcu do mnie zawitały. Pierwszy dzień gdy nie wieje a słońce mocno grzeje. Mam kapelusz na głowie, bo przecież jak wyjdę bez tego to krzyczą tu na mnie co niektórzy. Przyznaję, złości mnie to, nie lubię nosić jakichkolwiek okryć na głowę ale jednocześnie chcę jak najwięcej korzystać z potrzebnej mi witaminy D (za darmo). A więc musowo kapelusz. Wczoraj próbowałam się opalać, tzn wystawiłam tylko trochę twarz i klatkę piersiową na promienie słoneczne ale jakiś czerwonych brzydkich plam dostałam pod szyją - miałam w tym miejscu krosty od sterydów. Nie swędzi całe szczęście ale wygląda nieciekawie.
       Niestety słońce nam, chorym na miastenię nie służy, nie możemy się opalać i raczej wystrzegam się tego lub siadam w cieniu, no przynajmniej chronię głowę dużym kapeluszem. Tylko czasem ciężko nie skorzystać z tak pięknej pogody, tym bardziej, że do tej pory pogoda nas nie rozpieszczała. Huśtam się powoli i patrzę na swój ogród, podwórko. Nie widzę tego ile jeszcze jest do zrobienia, tylko jak jest pięknie (jak dla mnie bo tak na prawdę to mam bardzo skromnie), zielono, niedługo będzie kolorowo bo zakwitną piwonie, potem dalie. Takie małe, zwyczajne rzeczy a cieszą i serce i oko. Bo to jest mój mały, bezpieczny świat.
       Odstresowuję się, odpoczywam po długich przygotowaniach do wesela jak i samo wesele. Tak jak sobie obiecałam, pierwszy dzień wesela był mój - wytańczyłam się, wybawiłam, napiłam się troszkę wina. Wiedziałam, że potem to odchoruję ale co tam, co moje to moje. Poprawiny już przeleżałam, pomęczyłam się, źle było. Dwa dni "wylegiwałam się", powoli dochodziłam do siebie. Potem tylko biodra bolały, opuchlizna schodziła z twarzy i nóg. Ale przeszło i teraz cieszę się, że wesele się udało, wszyscy zadowoleni, ja się wytańczyłam. Tym razem odchorowywałam to inaczej, mając świadomość, że sama to sobie zrobiłam, świadomie, wiedząc, że tak będzie. Było to jednak zmęczenie wywołane, tańcem, radością, przyjemnością - wtedy inaczej się leży, choruje, myśli o chorobie. Było to zmęczenie wywołane rzeczywistym, szybkim ruchem, naruszeniem wszystkich mięśni, wzruszeniem, stresem, emocjami. Miałam się czym zmęczyć, dlatego takie zmęczenie mięśni akceptuję, to rozumiem. Nie to co zmęczenie wywołane nie wiadomo czym, ten brak sił do otworzenia chociażby tubki pasty do zębów, brak sił do obcięcia paznokci, niemożliwość utrzymania w ręku łyżki czy posmarowania chleba masłem, przełknięcia czegokolwiek, bezwład i bezradność, gdy łzy lecą z oczu z powodu własnej słabości, uczucia jakiejś ułomności. Te chwile, które potrafią położyć człowieka bez sił, bez powodu, nagle, niespodzianie. Gdy jesteś jak szmaciana lalka bez własnej woli i sił. Tego nie rozumiem...
       Wiecie, tak mi dobrze, huśtając się pod wielkim krzewem róży, patrząc w błękitne, bezchmurne niebo, słuchając śpiewu ptaków, słuchając natury, życia. Niepotrzebna mi inna muzyka, w tym momencie nie chcę nic więcej od życia tylko spokoju, ciszy, zadowolenia z tego co mam. Trzeba "łapać" te chwile póki właśnie tak jest, póki ja czuję się dobrze, w domu jest spokojnie, póki dopisuje wszystkim humor. Trzeba "ładować akumulatory" na pochmurne dni, na niepokój, problemy, życiowy codzienny stres. Cieszyć się tym co się ma, cieszyć się szczęściem dziecka, życiem. Tak myślę teraz, pisząc to, czując to, wiedząc, że nic nie trwa wiecznie, szczęście jest ulotne, moje samopoczucie tak zmienne, moje humory w każdej chwili mogące ulec zmianie. Nie wiem, czy za godzinę nie będę leżała słaba, bez sił, zmęczona nic nie robieniem. Nie wiem, w którym momencie przyjdzie miastenia ale wiem jaka jest. I chyba dlatego tak doceniam te dobre godziny, ten mój czas, moje "zdrowie", mile spędzony dzień czy wieczór przy zachodzie słońca z mężem. Tego nauczyła mnie choroba, bo przedtem różnie było...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Trądzik posterydowy

        Budząc się rano czułam, że z moją twarzą jest coś nie tak. Jakby coś rozpierało ją od środka. Naciągnięta skóra, swędząca i piecząca...