piątek, 24 października 2014

Choroba nerwów...

       Oj, niedobra jestem, niedobra! Wiem o tym ale czasem nie mogę inaczej! No, nie mogę zmusić się do odbierania telefonów, rozmawiania, udawania, że wszystko jest ok. Mam takie dni, że nie chce mi się z nikim rozmawiać, nie ma mnie dla nikogo, zrywam wszelkie kontakty - czasem na dzień, na dwa, na dłużej. Chowam się we własnej skorupie, zamykam oczy, leżę. Tym, którzy się jeszcze mną interesują mówię, że medytuję ale tak naprawdę co im mam powiedzieć?  Żeby dali mi święty spokój, nie wypytywali się, nie dzwonili? Bo kiepsko się czuję, bo wiem, że mam te złe dni kiedy dopada mnie choroba ale z tej innej strony - bo to nie tylko męczliwość , osłabienie tylko jej inna druga twarz - uczucie jakiegoś osamotnienia, potrzeby bycia samemu, wyciszenia emocjonalnego, w ogóle ciszy wokół siebie. Dla własnego użytku  nazywam to drugą twarzą miastenii - to właśnie ten stan "uciekania w siebie", zamykania się, przeczekania tego złego, powrotu do równowagi psychicznej, rozładowania zbyt dużego napięcia - bo czasem mam wrażenie, że męczy mi się mózg a komórki nerwowe tak pęcznieją w głowie, że wybuchną, potęgują moją nerwowość, rozdrażnienie, powodują moją opryskliwość ale też brak zainteresowania otoczeniem. Jestem w takich momentach skupiona na sobie, tak podminowana chodzę, że wystarczy iskra, złe słowo by...
       Zła jestem na siebie, źle się z tym czuję, nie rozumiem do końca dlaczego i kiedy tak się dzieje, ciężko mi z tym, mam wyrzuty sumienia. Nosi mnie, trzęsie, rozwala od środka nerwowość a ja jestem z tych ludzi co w sobie wszystko duszą, nie potrafią krzyczeć, wyrzucać z siebie złości by sobie ulżyć. Nigdy to nie ułatwiało życia a obecnie tylko nasila objawy miastenii. 
       W te dni gdy czuję, że od rana jestem nabuzowana wolę się usunąć w cień - czyli zamykam się w pokoju, nie rozmawiam, nie odbieram telefonów. Myślę, że tak jest lepiej, mnie takiej niemiłej nie widać a ja nikogo nie urażę, nie powiem niepotrzebnego słowa, nie czepiam się itp...Ale jest to też jakby ucieczka od codzienności, zamykanie się przed światem - na prawdę nic mnie wtedy nie interesuje. I kiedy jeszcze nie dawno było mi po prostu głupio, niezręcznie jakoś, nie chciałam by źle mnie odbierano, szukałam logicznych wymówek na usprawiedliwienie takiego zachowania - tak teraz jest mi już to prawie obojętne. Owszem mam wyrzuty sumienia, szczególnie gdy dzwoni moja mama np. przez dwa dni a ja nie odbieram telefonu - wiedząc, jak bardzo się martwi, zaraz coś sobie wymyśla - ale staram się wtedy napisać choć uspokajającego sms-a. 
       Zresztą przez dwa lata nauczyli się już rozróżniać moje złe okresy  - sama ich tego nauczyłam. Wszyscy  w rodzinie i już niektórzy znajomi, wiedzą że jak nie odbieram telefonów to znaczy, że albo leżę i się męczę bo zaatakowała mnie miastenia w czystej postaci czyli męczliwość, osłabienie, opadanie powieki, głowy itp. albo mam "złe dni" czyli ta druga miastenia  - bo widocznie to jest też związane z miastenią, z przyjmowanymi lekami, uzależnieniem od leków, pogodą, związane z emocjami z których nie zdaję sobie nawet sprawy, bo one gdzieś siedzą sobie głęboko, nienazwane, skryte...Nie wiążę tego ze stresem, mam wtedy inne objawy. Trudno było każdemu zrozumieć moje zachowanie (co tu dużo gadać- wkurzali się),te czasem kilkudniowe przerwy w życiorysie, kiedy sama nie zawsze wiedziałam o co chodzi i nie odbierałam od nikogo telefonów, nie chciałam rozmawiać z najbliższymi. Ja wiem, to nie w porządku do innych - ale jak można gadać o pierdołach, czy co u kogo słychać gdy ja się po prostu męczę, zdycham, umieram. Potem oddzwaniałam, tłumaczyłam co się działo. Z czasem zrozumieli, zauważyli jak zmieniła mnie choroba, że nie jestem już tą opanowaną i zrównoważoną osobą. Teraz mama już wie, czeka na mój telefon (no, chyba że brak kontaktu ze mną się przedłuża) i od razu się pyta "co, znowu źle się czułaś?". A najbliższa rodzina, domownicy? Na początku strasznie to przeżywali, martwili się, nie wiedzieli jak się zachować, obserwowali, wypytywali co się dzieje, źle się z tym czuli bo nie mogli mi pomóc, stali nade mną, nie rozumieli, że potrzebuję spokoju, ciszy, zasłoniętych okien. Teraz  tylko od czasu do czasu zaglądają do pokoju spytać się czy coś mi potrzeba, sprawdzić czy wszystko w porządku. Myślę, że im chyba z tym lżej a mi czasem to nawet przeszkadza.  
       Czy to miastenia czy nerwica tak często diagnozowana chyba u każdego na początku choroby? A może jedno i drugie, w końcu miastenia jest chorobą neurologiczną, chorobą ośrodkowego układu nerwowego. Czy jedno wypływa z drugiego? A może jest coś ze mną nie tak, może potrzebny mi psycholog? Może jest to normalne wśród miasteników? Co na to powiecie?






2 komentarze:

  1. Nerwica to moja przyjaciółka od wielu lat
    zaczęło się depresją po urodzeniu dziecka który wkracza obecnie w dorosłość
    walczę z tą francą z przerwami prawie cale życie
    wiec wiem co to i z czym się je -jak to się mówi...
    obojętność to pierwszy objaw tej choroby..uciekanie od ludzi..
    zamykanie się w sobie.. problemy ze snem..
    borykanie się z miastenią nie jest łatwe i może prowadzić do nerwicy
    dlaczego? cóż...
    mamy problemy z leczeniem, lekami .. często z ich niedopasowaniem..
    system zdrowotny daje wiele do życzenia.. brak empatii ze strony lekarzy
    [podejście do pacjenta] oraz wiedzy na temat choroby to wszystko składa się na to
    z czym się borykamy.. to nie tylko choroba ale i system z którym trzeba walczyć
    często słyszę walcz o swoje i jak tu chorować i się nie denerwować
    częstym elementem dołującym jest rodzina która nie może zrozumieć na czym
    polega ta choroba.. Alice widzę ze Ty nie masz z tym problemu
    rodzina powinna być oparciem a nie następnym "problemem"
    na forum miastenikow czytałam iż wiele osób sobie nie radzi z chorobą i chodzą na terapie grupowe czy do psychologa..to dobra droga..czasami trzeba cofnąć się
    by moc pójść dalej...pozdrawiam ania '

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja od kilku miesiecy podejrzewam u siebie nerwice, u mnie to objawia sie uczuciem ucisku w klatce piersiowej, nerwowosci takiej "od srodka" i wiem ze jest to spowodowane lękiem o siebie i moje dzieci, zreszta niedawno miałam problemy ginekologiczne które nasiliły moje lęki. Jestm juz umówiona u psychologa i mam nadzieje ze pomoze mi opanowaniu lęków.

    OdpowiedzUsuń

Trądzik posterydowy

        Budząc się rano czułam, że z moją twarzą jest coś nie tak. Jakby coś rozpierało ją od środka. Naciągnięta skóra, swędząca i piecząca...